75 lat w historii Polski i Krakowa to niewiele. Ale to wystarczająco dużo, aby dać się poznać z wielu stron i mieć wpływ na życie muzyczne w Polsce. Mające swoją siedzibę od zawsze w Krakowie Polskie Wydawnictwo Muzyczne, przez kilkadziesiąt lat jedyna oficyna muzyczna w naszym kraju, świętowało 75-lecie. Jak wynika z prostego rachunku, jubileusz przypadał w zeszłym roku, ale z wiadomych względów został przesunięty na ten rok.

I tak w środę 13 października, w ICE Kraków odbył się koncert jubileuszowy „Wielkie spotkania”. Na scenie pojawiły się osobowości, artyści swobodnie poruszający się w wielu gatunkach muzyki i czerpiący z muzycznej tradycji. Koncert pokazał jak utwory Fryderyka Chopina, Henryka Wieniawskiego, Stanisława Moniuszki, Karola Szymanowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego do dziś stają się inspiracją dla kolejnego pokolenia muzyków. Były to więc rzeczywiście wielkie spotkania muzyków, którzy łączą gatunki i wszelkie estetyki, bo przecież muzyka jest jedna.

Na scenie pojawili się: Krzysztof Herdzin, pianista i kompozytor, który wziął na warsztat utwory Fryderyka Chopina i Ignacego Jana Paderewskiego; Adam Sztaba pokazując się jako kompozytor i dyrygent zaproponował projekt „ŁeMkONIUSZKO” czyli pieśni Stanisława Moniuszki wykonane kompletnie inaczej w czym pomógł mu śpiewak Igor Herbut; saksofonista Adam Pierończyk zaprezentował utwór zainspirowany etiudą Karola Szymanowskiego; zaś Adam Bałdych skrzypek, zmierzył się z Henrykiem Wieniawskim w towarzystwie pianisty Krzysztof Dysa i cymbalisty Marcela Comendanta. Artystom towarzyszyła AUKSO Orkiestra Kameralna Miasta Tychy, pod dyrekcją Marka Mosia.

Był to świetny koncert, bardzo świeży, fascynujący i pokazujący największe talenty obecnej sceny muzycznej w Polsce. Wszyscy z artystów niezwykle zdolni, każdy z innym podejściem do muzyki. Ale dla mnie najciekawszym twórcą z tej grupy jest Krzysztof Herdzin. To wielki talent pianistyczny, o czym przekonaliśmy się wielokrotnie. Nie dość, że świetny pianista (wychowanek Katarzyny Popowej-Zydroń, przewodniczącej jury Konkursu Chopinowskiego) to do tego doskonały kompozytor, aranżer. Jego dwa utwory, które zabrzmiały podczas wieczoru: „Senza Scherzare” będący fantazją na tematy Scherza b-moll Chopina oraz „Passeggiata Notturna” nawiązujący do Nokturnu B-dur Paderewskiego pokazały kompozytorski kunszt Herdzina. Warto było wybrać się na ten koncert.

Ale dla tych, którzy nie dotarli dobra informacja, jest taka: repertuar wykonany na koncercie jest dostępny na płycie CD „Great Encounters” (ANAKLASIS) a od daty koncertu także na płycie winylowej o tym samym tytule.

Słowa Daniela Cichego dyrektora i redaktora naczelnego PWM, które padły przed koncertem w rozmowie z Jackiem Hawrylukiem, wywołały moje wspomnienia. Zdałam sobie sprawę, że PWM jest oficyną, która towarzyszy mi niemal od początku życia. Przypomniałam sobie „Szkołę na fortepian” Klechniowskiej. Tak, ja też tak zaczynałam, jak pewnie wszystkie inne dzieci w Polsce. Ale też pamiętam kolorowe monografie kompozytorów. W mojej bibliotece podręcznej stoją m.in.: „Prokofiew”, „Weber”, „Szostakowicz”, „Messiaen”, „Bach”, „Mozart” czy „Beethoven” (trochę ujawniam tu swoje muzyczne upodobania). Ale jest w niej – że o nutach już nie wspomnę – także wiele innych książek PWM-u: np. małe monografie, ze starej serii wydawanej 40 lub nawet 50 lat temu, wszelkiego rodzaju przewodniki: koncertowe, operowe, operetkowe, baletowe. I przede wszystkim zawsze mam pod ręką Encyklopedię Muzyczną pod redakcją Elżbiety Dziębowskiej, dzieło sztandarowe, wydane siłami muzykologii polskiej. Dla mnie jedna z najważniejszych pozycji PWM i tzw. ostateczna instancja w sporach muzycznych.

Słuchając Daniela Cichego przypomniałam sobie, że byłam jeszcze w podstawówce gdy od taty dostałam na imieniny pierwszy tom Encyklopedii Muzycznej PWM z talonem (czyli subskrypcją) na wszystkie następne. Talon to była wielka sprawa, bo na książkę się polowało i tylko on dawał gwarancję, że każdy następny tom zostanie odłożony (czyli książka spod lady!). Nie muszę mówić, że byłam wtedy w siódmym niebie. Wówczas jeszcze nie wiedziałam, że na całą serię przyjdzie mi poczekać 33 lata!

Encyklopedia się rozrastała, powstawała przy pomocy maszyn do pisania, nożyczek i kleju, bo komputeryzacja weszła do PWM-u w drugiej połowie lat 90. Ale profesor Elżbieta Dziębowska, której lat przybywało, do końca niemal segregowała materiały w papierowych teczkach. Kiedy ostatni, dwunasty tom wyszedł w 2012 roku, okazało się, nie tylko że trzeba wydawać suplementy, bo pozycja stała się nieaktualna, ale że niestety nikt już na nią nie czeka. Czasy się zmieniły i dostęp do wiedzy przez Internet spowodował, że po wydaniu Encyklopedii Muzycznej PWM, która jest jedynie częścią biograficzną, zaniechano planów związanych z publikacją encyklopedii, będącej częścią rzeczową.

Wiele razy rozmawiałam z profesor Elżbietą Dziębowską o encyklopedii, o problemach przy pracy, odkryciach itd. I jedno z jej sformułowań zostało w naszym domowym żargonie do dziś. Kiedy zapytałam, jak tam prace odpowiedziała: „Widać już Żywnego”. Czyli koniec bliski, bo Wojciech Żywny, nauczyciel Chopina, to ostatnie hasło w encyklopedii.

Historia PWM jest niezwykle ciekawa i nierozerwalnie związana z historią naszego kraju. Oficyna miała swoje lata chude i tłuste. Ledwo przeszła transformację ustrojową. Jako spółka skarbu państwa miała być sprzedana, bo nie ze względu na dorobek, lecz ze względu na majątek – kamienice w Krakowie i Warszawie – była interesująca. Od 5 lat PWM jest państwową instytucją kultury prowadzoną przez Ministerstwo Kultury.

PWM miało szczęście do świetnych szefów. Byli nimi m.in.: Tadeusz Ochlewski (założyciel), Mieczysław Tomaszewski (ponad 30 lat na stanowisku kierowniczym; to jemu zawdzięczamy niezwykły kształt tej oficyny), Leszek Polony, Andrzej Kosowski.

I patrząc na rozwój wydawnictwa można sądzić, że to szczęście go nie opuszcza.