Dumont, zamiast płynąć z prądem, stworzył bowiem osobny, autorski język filmowej wypowiedzi oparty na powolnym tempie, zredukowaniu warstwy dialogowej i współpracy z naturszczykami, którzy najczęściej tworzą w jego dziełach korowód odrażających i zdeprawowanych postaci prowadzonych zwykle przez życie przez zwierzęce instynkty. Tak było choćby w „Życiu Jezusa”, „Ludzkości”, „29 Palms”, „Flandrii” czy „Poza szatanem”. Przedmiotem fascynacji reżysera pozostaje również zło, które zgłębia także w „Martwych wodach”.

Jego najnowszy film różni się jednak od wcześniejszych dokonań. Wygląda bowiem na to, że Dumont otwiera się na szerszą publiczność, którą bawi w „Martwych wodach” choćby serią wyrafinowanych gorzko-ironicznych żartów spod znaku Monthy Pytona i korzysta na planie z doświadczeń najwyższej klasy francuskich aktorów, takich choćby jak Juliette Binoche (która wystąpiła już u niego w „Camille Claudel 1915”) czy Fabrice Luchini. Jestem zatem przekonana, że seans „Martwych wód” sprawi ogromną przyjemność nie tylko tym, którzy z twórczością Dumonta są dobrze zaznajomieni, ale przede wszystkim tym, którzy fascynującą podróż w głąb kina francuskiego reżysera dopiero rozpoczynają.

Rozgrywające się w 1910 roku „Martwe wody” portretują losy dwóch rodzin: Van Peteghemów – wywodzących się z francuskiej burżuazji oraz Brufortów – wieśniaków trudniących się przewozem bogaczy na drugą stronę rzeki w jednej z letniskowych miejscowości. Podczas wypoczynku bohaterów dochodzi tam do serii tajemniczych morderstw oraz mezaliansu pięknej i wywrotowej Billie pochodzącej z wyższych sfer z odstręczającym Ma Loutem. Płomienny romans i ślimaczące się śledztwo kryminalne – prowadzone przez policjantów przypominających wyglądem Flipa i Flapa – osadzone zostało w świecie pełnym społecznych nierówności, nabierającym surrealistycznego kolorytu, który trzęsie się w posadach.

Dumont nie oszczędza w „Martwych wodach” nikogo. Wynaturzona rzeczywistość z jednej strony skrzy się u niego od fantazyjnych inscenizacji, z drugiej – gnije nie tylko od grzeszków popełnianych przez burżuazję, ale i okropności, do których posuwają się nieokrzesani wieśniacy. Pod płaszczem kina kostiumowego twórca celnie opowiada o współczesności skażonej – jego zdaniem – niemożnością wyswobodzenia się z gry pozorów – wiążących nas sztucznych konwencji. „Martwe wody” to francuska odpowiedź na „Ferdydurke” Witolda Gombrowicza – mieszanka wybuchowa w formie i treści, ale jeszcze bardziej szalona i zabawniejsza.

 

 

Urszula Wolak