Przy okazji uświadomiłem sobie, czego mam się spodziewać w najbliższym tygodniu w internecie, który z zawodowego obowiązku będę musiał przeglądać. Otóż czeka nas wszystkich zalew memów piętnujących nas za to, że czcimy amerykańskiego Mikołaja z bieguna północnego (nawet jeśli nie czcimy), a nie tego właściwego, czyli biskupa z Miry. Krzykiem i wskazującym palcem będą nam mówić, że podli i niegodni miana przyzwoitego człowieka są ci, którzy Mikołaja kojarzą nie z 6 grudnia, lecz z Bożym Narodzeniem i że ten drugi to... - i tu seria epitetów typu krasnal, pajac i grubas.

A problemem jest tylko to, że znany amerykański producent napojów promuje swojego "świętego" w sposób lepszy niż my tego właściwego. Czy zamiast piętnować i obrażać tamtego, nie lepiej byłoby mówić ciepło o naszej polskiej tradycji?

Niestety, w Polsce promowanie tego, co nasze, polega na atakowaniu tego, co naszym nie jest.

Przy okazji uroczystości Wszystkich Świętych zawsze odwiedzam groby znajomych i dalszej rodziny (tę bliższą odwiedzam regularnie). Wspominam ich życie i śmierć i przy okazji zastanawiam się nad własnym. Atmosfera pozwala się natomiast wewnętrznie wyciszyć. O to chodzi w tym święcie. Mało kto jednak o tym wie, za to wszyscy wiedzą, jak złe jest halloween i że jeśli w jakikolwiek sposób odniesiemy się do niego w sposób inny niż negatywny, to znaczy, że jesteśmy wyznawcami niszczącego wszystko co wartościowe konsumpcjonizmu i mamy za nic polskie i chrześcijańskie wartości.

Swoją drogą - halloween jest dzień przed Wszystkimi Świętymi, więc teoretycznie można obchodzić jedno i drugie. Oczywiście nie ma takiej potrzeby, ale znów - kraje anglosaskie zrobiły wokół swojego święta dobry klimat. U nas kojarzy się to bardziej z korkami na ulicach i tym gdzie taniej kupić margaretki. Czyli też konsumpcjonizm.

Negatywne promowanie widzę też w mówieniu o reformach nowego rządu. Raczej jestem za tym, żeby ludzie mogli wybierać. Dlatego nie mam nic przeciwko pomysłom obniżenia wieku emerytalnego z opcją pozostania w pracy, jeśli się chce (a pewnie będzie się musiało).

Podobnie z sześciolatkami w szkołach. Jeśli ktoś chce posłać dziecko do szkoły, wtedy - proszę bardzo. Jeśli nie, to nie. Martwi mnie tylko wydźwięk. Bo nie mówi się: drodzy rodzice, jeśli wasze dzieci są zdolne, niech idą wcześniej do szkoły. Mówi się: sześciolatki w szkole to zło. To szkodliwy pomysł poprzedniej ekipy rządzącej.

Obawiam się negatywnego efektu. Że szkoły teraz pokpią sprawę i nie będą się przejmowały dostosowywaniem warunków do potrzeb młodszych dzieci. No bo skoro nie muszą i jest to złe...

Mimo to swoje dzieci, które w niedzielę lały ze mną wosk i oglądały Wielkie Derby Krakowa, będę się starał posłać do szkoły wcześniej. Najpierw sprawdzę, jak nasza placówka jest do tego przygotowana. Potem zapytam panie przedszkolanki, czy chłopcy do szkoły się nadają. A jeśli - w co nie wierzę - panie powiedzą, że nie bardzo - zapytam co należy poprawić i postaramy się wspólnie, z pomocą specjalisty, to wszystko nadrobić.

Jak dzieci moje pójdą w wieku sześciu lat do szkoły, to być może wcześniej pojawią się na rynku pracy, przed swoimi siedmioletnimi kolegami. Z emeryturą też będą rok do przodu...

 

 

 

 

Maciej Skowronek