Małe jednostki pogotowia ratunkowego z obawy przed likwidacją chcą zawiązać konsorcjum, które ma im ułatwić walkę o kontrakt. "Teraz właścicieli karetek w Małopolsce jest dwudziestu, chcemy, by było ich mniej, bo to jest rozsądne" - tłumaczył wojewoda Miller w porannej rozmowie Radia Kraków. I zapewniał, że pacjenci zmian nie odczują.



Zapis rozmowy Jacka Bańki z wojewodą małopolskim, Jerzym Millerem.

Od 1 kwietnia w Małopolsce będą obowiązywać dwa rejony ratownictwa medycznego. Dlatego starostowie w południowej Małopolsce chcą stworzyć jeden podmiot, który powalczy o kontrakt z NFZ. To dobry krok?

- Po pierwsze powiedzmy, co to są rejony. Dla mieszkańców Małopolski najważniejsze jest, kto decyduje, czy karetka przyjedzie, nie to, kto jest właścicielem karetki. Decyduje praca dyspozytora, ta osoba decyduje o wyjeździe karetki. Dyspozytorów mamy umieszczonych w Krakowie i Tarnowie. Właścicieli karetek jest 20. Czy to przeszkadza dwóm dyspozytorom dysponować karetkami? Nie. Chcemy doprowadzić do tego, żeby właścicieli było mniej i to jest uzgodnione z samorządami powiatowymi. To jest rozsądne. Niektórzy mówią, że to prywatyzacja. Jaka prywatyzacja? Są województwa, które mają wiele rejonów operacyjnych i są prywatne. Dzieje się też odwrotnie. Jedno z drugim nie ma nic wspólnego.

Tę likwidację małych jednostek pogotowia mogą odczuć poszkodowani pacjenci?

- W żadnym przypadku. W Małopolsce funkcjonuje 110 zespołów wyjazdowych. Czy pan sobie wyobraża, że w kwietniu nagle przyjeżdżają inne karetki z innymi sanitariuszami? To niemożliwe logistycznie. To wymaga wysiłku organizacyjnego. Rozmowy trwają, nie przewiduję żadnych komplikacji. Wręcz odwrotnie, będzie łatwiej.




Zakończył pan konsultacje dotyczące rozmieszczenia karetek. Możemy podać jakieś szczegóły?

- Jak zwykle ci, którzy są zadowoleni milczą, a ci, którzy sądzą, że będą mieli trudniejszą sytuacją – krzyczą. W kilku miejscach jest zaniepokojenie, ale to zostanie rozwiane w kwietniu. Od kwietnia 2012 roku zmieniamy mapę usług ratownictwa. Przy każdej zmianie są głośni partnerzy, którzy zarzucają, że ściągamy na nich niebezpieczeństwo. Potem się okazuje, że protesty były przedwczesne, ale nikt tego nie prostuje.

Czyli na razie bez szczegółów?

- Dyskusja trwała od grudnia zeszłego roku. Było sporo uwag, część z nich została uwzględniona. Dokumenty są u ministra zdrowia, czekamy na decyzję.

W Krakowie ratownicy chcą, żeby ich karetki były obowiązkowo wyposażone w detektory czadu. Na razie takie urządzenie ma 7 karetek. Da się to załatwić?

- Po pierwsze powinniśmy dbać o regularne wizyty kominiarza. Jeśli chcemy mieć czujnik czadu, to za około 100 zł można go kupić i mamy pewność, że gdyby się pojawił czad, to zostaniemy poinformowani o tym głośnym sygnałem. Będziemy wiedzieli, że trzeba wietrzyć i sprawdzić instalację.

Nie wszyscy to zrobią i nie tylko ewentualni pacjenci będą narażeni, ale także ratownicy.

- Zaskoczył mnie pan. Nie znam przypadku, żeby zespół pogotowia był narażony na podtrucie czadem ze względu na to, że przyjechał do mieszkania, gdzie czad się ulatniał.

Czyli nie dostrzega pan problemu?

- Pan pierwszy mi zgłasza taki problem. Sprawdzę u właścicieli zespołów wyjazdowych.

Po tragedii we Włocławku minister Arłukowicz zarządził kontrolę we wszystkich oddziałach ginekologiczno-położniczych. Zrobić to mają pana urzędnicy. Kiedy to się rozpocznie?

- Jakby urzędnicy zaczęli kontrolować funkcjonowanie szpitali i gabinetów, to bylibyśmy zagrożeni.

To pana służby.

- Moje służby to urzędnicy, nie zatrudniam lekarzy. Wolałbym, żeby to było inaczej robione. Jest NFZ, który zatrudnia lekarzy, ma uprawnienia i możliwości kontroli. Zawsze możemy pomóc, żeby spojrzeć inaczej. Nie będziemy jednak prowadzącymi badania.

Dzisiejsza Gazeta Wyborcza donosi o radarze Edyta, który niepokoi mieszkańców Bielan. Skarżą się oni na migreny. Do pana zwracają się mieszkańcy i radni, żeby zbadać sprawę, czy radar może tak oddziaływać. Zrobi pan to?

- Jeśli wniosek będzie poprawny, to rozpocznę postępowanie. O ile pamiętam, to ten radar ma około 50 lat. To jest radar nad lotniskiem w Balicach. Nie widzę powodu, żeby nagle jego oddziaływanie miało zagrażać zdrowiu ludzi.

Według pana ewentualne migreny mają inne źródło?

- Może jakaś Edyta doprowadza do migreny, ale to nie jest radar.

Kontroli oddziaływania radaru nie będzie?

- Są odpowiednie organy państwa, które badają wpływ promieniowania elektromagnetycznego na nasze warunki życia. To są odpowiednie instytucje.

Rozpoczęty 2014 rok jest rokiem wielkich rocznic: wstąpienie do UE, NATO, 25 lat od czerwcowych wyborów. W Krakowie czeka nas tylko świętowanie?

- To nie tylko chodzi o świętowanie. Chodzi o przypomnienie sobie tego, co się wtedy działo. Jesteśmy to winni tym, którzy rozpoczęli zmiany. Nie wiem, czy wszyscy pamiętają, że pierwsze posiedzenie Komitetu Obywatelskiego RKS Solidarność, organizacji wtedy działającej nieoficjalnie, odbyło się u ojców Dominikanów 28 stycznia. To było 125 osób. W kolejną niedzielę ojciec Kłoczowski odprawi mszę za tych, którzy 25-lecia nie dożyli a zmiany rozpoczęli. Tych wydarzeń w tym roku jest wiele. Kierujemy to do mojego pokolenia, ludzi którzy wtedy mogli coś robić, ale jeszcze bardziej do pokolenia, którego nie było jeszcze na świecie. Oni dzisiaj przygotowują się do brania spraw w swoje ręce. Ich wiedza o tym jak było, nieraz jest bardzo fragmentaryczna. Profesor Zygmunt Kolęda zaprasza 9 lutego do ojców Dominikanów. Studenci zapraszają swoich rówieśników na debatę.