Klub go-go został otwarty w zeszły piątek w kamienicy na ulicy Grodzkiej, znajdującej się u wylotu Rynku Głównego. Jest to jedna z filii sieci "Cocomo". W obrębie Starego Miasta jest jeszcze jedno miejsce firmowane przez tę sieć, znajduje się na ulicy Floriańskiej. W całej Polsce lokalizacje klubów tej marki budzą kontrowersje. W Poznaniu przed filią "Cocomo" protestował miejscowy ksiądz, w Warszawie oburzenie mieszkańców wywołał fakt powstania tego przybytku na Krakowskim Przedmieściu, w bliskim sąsiedztwie kościoła św. Anny.

Sieć "Cocomo" jest także znana z innej afery. Chodzi o ekstremalnie wysokie rachunki, sztucznie zawyżane przez menedżerów lokali. Rekordowo drogi drink kosztował prawie 100 tysięcy złotych. W kilku prokuraturach toczą się postępowania w sprawach tego typu.

Interwencję w sprawie klubu go-go zapowiadają radni dzielnicy Stare Miasto, którzy chcą przyjąć uchwałę dotyczącą zakazu takiej działalności w centrum Krakowa.


Zapis rozmowy Jacka Bańki z dr Moniką Bogdanowską, konserwatorem zabytków, członkiem Społecznego Komitetu Odnowy Zabytków Krakowa i z Rafałem Romanowskim, publicystą Gazety Wyborczej.

Jacek Bańka: Co powinno nas bardziej oburzać? To, że Stare Miasto zamienia się w zagłębie usług erotycznych czy tandeta tego świata?


Rafał Romanowski: W wielu przypadkach nie wiemy nawet, co się dzieje. Do Wenecji corocznie przyjeżdża masa turystów a oryginalnej Wenecji tam nie ma. Pizza jest robiona przez Chińczyków. Podobnie jest w Krakowie, ale w tym nie ma nic dziwnego. Taki jest los miast popularnych w świecie. Na naszych oczach wyrasta zagłębie erotyczne. Nie wiem, czy słowo burdel ma mocne znaczenie czy jesteśmy jeszcze daleko od tego. Nasuwają mi się także porównania z Tajlandią. Powoli w Krakowie następuje skręt w tę stronę. Spróbujmy z tym jakoś walczyć. To, co widzimy teraz na Rynku Głównym, w postaci tej rozświetlonej na czerwono kamienicy i panienek z różowymi parasolami, to jest dopiero preludium do wielkiej ofensywy tego przemysłu, który już istnieje.


J.B: Może to po prostu biznes jak każdy inny? Po prostu takie usługi zastępują inne?


Monika Bogdanowska: Ja się zgadzam, że właściciel nieruchomości może z nią robić, co chce. Martwi mnie jednak postawa miasta. Miasto było beneficjentem społecznych pieniędzy na ratowanie zabytków. Przez 35 lat kamienice wokół Rynku przeszły remonty, między innymi po to, żebyśmy zachowali historyczne miasto jako wyraz naszej kultury. Teraz jest kompletne sprymityzowanie. Mieszkańcy uciekają a Stare Miasto staje się niebezpieczne.


J.B: Zasadne jest podkreślanie tego, że z tych społecznych pieniędzy korzystają dzisiaj „burdelmamy”?


R.R: Oczywiście, że tak jest. Ktoś wykonał gigantyczną pracę, żeby stworzyć tutaj warunki dla takiego biznesu. Mnie to nie dziwi. Jestem zdziwiony, że dopiero teraz zdajemy sobie z tego sprawę. Pierwsze sygnały były już wcześniej. Kiedyś była informacja, że matka Madzi pracowała tańcząc na rurze w krakowskim klubie go-go. To jest ślad, że miasto staje się stolicą takich ofert. Mimo że nie mamy miasta zalanego ulotkami rozebranych panienek, to trzeba zdać sobie sprawę, że to Kraków jest celem turystów. Ta oferta rozkwitnie jeszcze bardziej.


J.B: Czego by państwo oczekiwali od samorządowców? Skoro można napisać uchwałę o zakazie handlu w niedziele i święta, to prawem miejscowym kilka spraw można by uregulować.


M.B: Można, ale trzeba mieć wizję. Ja widzę, że miasto pośrednio czerpie zyski z sutenerstwa. Miasto bierze pieniądze z korkowego i wydaje niekończące się decyzje na lokalizacje nowych punktów z alkoholem. Służby nie radzą sobie z rozbojami w centrum. Miasto nie pomaga lokatorom kamienic, którzy się skarżą na awantury. W tej sytuacji można zmienić tylko samorządowców.


J.B: Co może Rada i prezydent?


R.R: To walka z wiatrakami. Nie wyobrażam sobie przyjęcia dekretu o zakazie świadczenia usług erotycznych w centrum. To przyczynek do rozmowy z mieszkańcami, jak oni to widzą. Prezydent i radni nie byli w stanie wymyślić niczego ciekawego. Dajmy głos mieszkańcom. W dekrety i rozporządzenia nie wierzę, raczej w działania doraźne jak podwyższanie podatków za taką działalność. Może w ten sposób uda się ich wygonić. Tacy przedsiębiorcy na jednym drinku pijanego klienta mogą zarobić 25 tysięcy złotych. To dobry trop. Nie jestem pewien, czy odgórne zakazy przyniosą jakieś rozwiązania. To co pani powiedziała, to jest ważne. Kraków czerpie dochody z takiej działalności. Na tym opiera się sukces turystyczny wielu miast Tajlandii, które postawiły na coś takiego. Podobnie jest w Amsterdamie. Kwestią czasu jest kiedy się obudzimy w erotycznym zagłębiu. Z taniego miejsca, gdzie można się napić taniego polskiego piwa, będziemy najszerszym burdelem tej części kontynentu.