Na ekrany naszych kin wszedł interesujący film Piotra Busłowa „Wysocki”, poświęcony postaci legendarnego rosyjskiego pieśniarza, poety i aktora. Był w Polsce ogromnie popularny, podobnie jak inny rosyjski artysta tamtych czasów – bard i pisarz – Bułat Okudżawa. Ich piosenek słuchało się z zdartych od częstego używania płyt czy kaset magnetofonowych, śpiewało się przy ognisku czy w akademikach, podczas studenckich, mocno zakrapianych imprez. Obaj byli przyjmowani u nas na podobnych zasadach jak Bob Dylan, Jean Baez czy Donovan, tyle że przychodzili ze wschodniej strony. Zarówno Okudżawa, jak i Wysocki lubili Polskę, traktowali ją jako kraj, w którym – mimo socjalistycznego ustroju – istnieje jednak trochę „świeżego powietrza”, pewien margines wolności. A o wolności, poszanowaniu prawdy, wierności swoim przekonaniom śpiewali najczęściej.

Biografia Władimira Wysockiego jest niezwykle interesująca, a zarazem pełna dramaturgicznych spięć. Wychował się w Moskwie, przy niecieszącym się najlepszą sławą zaułku Bolszoj Karietnyj, któremu poświęcił jedną ze swych najlepszych pieśni. Tam poznał młodych ludzi żyjących często w konflikcie z prawem, tam nauczył się grać na gitarze, tam śpiewał swe pierwsze piosenki. Rodzina chciała, by kształcił się na inżyniera, on jednak studia szybko porzucił. Pragnął być aktorem. I szybko dopiął swego, a jego kreacja Hamleta w Teatrze na Tagance została uznana za jedno z najważniejszych wydarzeń w dziejach radzieckiego teatru. Jednocześnie często występował w filmach, pisał wiersze, grał wiele koncertów, prowadziła bardzo burzliwe życie artystyczne. I prywatne także. W 1970 roku poślubił Marinę Vlady, znakomitą aktorkę francuską rosyjskiego pochodzenia. Nie zwalniał tempa, angażował się w nowe projekty z coraz większą intensywnością. Organizm nie wytrzymywał. Trzeba było go wspomóc. Alkohol i narkotyki. I nieustanny stres, nie tylko z powodów artystycznych. Ciągle czuł na plecach oddech depczących mu po piętach funkcjonariuszy bezpieki. W końcu organizm nie wytrzymał. W 1979 roku przeżył śmierć kliniczną, rok później – w wyniku zapaści – zmarł. Siedem lat później ojczyzna – po „pieriestrojkowej” kuracji – przyznała mu pośmiertnie Nagrodą Państwową.

Piotr Busłow stara się w swoim filmie – zrealizowanym na podstawie scenariusza syna artysty, Nikity Wysockiego – zrekonstruować ostatnie lata życia rosyjskiego pieśniarza, kiedy przyszło mu się zmagać nie tylko z artystycznymi wyzwaniami, ale – przede wszystkim – z niechęcią władz i ludzkimi słabościami. Jednocześnie jest to opowieść o wielkiej miłości – szczerej, pięknej, szalonej…
Film ogląda się dobrze, mam tylko jedno zastrzeżenie: zbyt efektowna to opowieść, a chwilami nawet zbyt efekciarska. Owszem, żywot Wysockiego był efektowny, ale – nade wszystko – przejmujący.

Jerzy Armata