Miałam kilka lat, siedziałam obok przyjaciela rodziców Mariana Wallek-Walewskiego, który w małej, petersowskiej partyturze pokazywał mi które instrumenty grają, palcem wodził po linii melodycznej. Nie znałam jeszcze nut - kropki i kreski na pięcioliniach były wielką tajemnicą,którą postanowiłam odkryć. Wykonano wówczas kilka utworów, ale ja zapamiętałam właśnie ten. Nie rozumiałam jeszcze dramatyzmu symfonii, urzekł mnie czarodziejski walc w szalonym metrum 5/4 z cz.II i radosne scherzo z cz.III. Ta melodia zapisała się w mojej pamięci jak na twardym dysku komputera, tupałam w jej marszowym rytmie wracając do domu i zasypiałam, słysząc ją nuta po nucie.

Do dziś, kiedy słyszę VI Symfonię, wraca ten wieczór z mojego dzieciństwa - tak było i w piątek. W uszach pozostaje wzorcowe wykonanie utworu - dla mnie Leningradzkiej pod Rożdżestwieńskim na czarnej płycie Melodii, ale interpretacja dzieła pod batutą Marcina Nałęcz-Niesiołowskiego tak porwała krakowską publiczność, że nagrodziła orkiestrę brawami już po trzeciej części symfonii. Tym razem brawa nie były wynikiem niewiedzy a spontanicznej reakcji na brawurowe wykonanie.

Równie gorącymi brawami nagrodzono Ivana Monighettiego, który zagrał w części pierwszej. Tego znakomitego wiolonczelistę gościliśmy w Krakowie trzy miesiące temu podczas festiwalu Muzyka w Starym Krakowie - tym razem zaprezentował popisowe dzieło ze swego repertuaru, koncert h-moll Dworzaka. Legendarne jest wykonanie tego koncertu przez Mścisława Rostropowicza, ale przecież Monighetti był ostatnim uczniem mistrza i jest godnym jego nastepcą w interpretacji tego dzieła. Wirtuozowska technika i zjawiskowa muzykalność wiolonczelisty tworzą z koncertem Dworzaka idealną całość - jak dwie połówki jabłka.

Koncert Dworzaka i Symfonia Czajkowskiego powstały w latach 90-tych XIX w. - utwór, który otwierał piątkowy koncert w r. 1985. Apocalypsis Juliusza Łuciuka to dzieło chóralne, oparte na tajemniczej księdze Nowego Testamentu. Krakowskiemu kompozytorowi bliskie są i biblijne teksty i sztuka chóralna - jest mistrzem ich muzycznej interpretacji.
W Apocalypsis Łuciuka nie ma grozy ostatecznej zagłady - to raczej przypomnienie słów: " I otrze Bóg wszelką łzę z oczów ich; a śmierci więcej nie będzie, ani smutku, ani krzyku, ani boleści nie będzie; albowiem pierwsze rzeczy pominęły."

Za kilka lat koncerty będą się odbywać w nowej siedzibie Filharmonii w Krakowskim Centrum Muzyki. Przy Zwierzynieckiej przeszkadza uliczny hałas a gdy sala pełna nie ma czym oddychać, ale trochę szkoda będzie i atmosfery i miejsca. Szczególnie w taki mglisty, jesienny wieczór , jak w piatek, gdy z budynku Filharmonii - jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - wchodzi się wprost w obraz Wyspiańskiego. Ale to już całkiem inna historia...

beata penderecka