Do Niepołomic przyjechała rewelacja ostatnich tygodni w II lidze. Legionovia Legionowo w kwietniu pozostawiła w pokonanym polu czołowe drużyny tabeli - liderującą Stal Mielec, wicelidera Wisłę Puławy, a ostatnio GKS Tychy. Z passą pięciu kolejnych ligowych zwycięstw podopieczni znanego z pracy w kilku ekstraklasowych klubach Ryszarda Wieczorka zawitali do Niepołomic, gdzie, z perspektywy tabeli, miało ich czekać zadanie łatwiejsze niż to w Puławach czy Tychach. Ciężar gatunkowy meczu nie był jednak szczególnie duży, co od początku widać było niestety na boisku. Obie drużyny nie walczą już praktycznie o nic i nie stworzyły tego dnia na stadionie przy ulicy Kusocińskiego niezapomnianego widowiska.

Groźniejsza w tym spotkaniu była Puszcza. W 11. minucie po strzale głową Romana Stepankowa piłka odbiła się od poprzeczki, a 20 minut później gospodarze zdobyli nawet gola. Problem w tym, że, zdaniem arbitra, utrudniający interwencję bramkarzowi Michał Czarny znajdował się wówczas na spalonym, co dało sędziemu podstawy do nieuznania tej bramki. Decyzja była kontrowersyjna, ale bezwzględna, a na tablicy wyników wciąż widniał bezbramkowy remis. Na kolejne zagrożenie pod którąkolwiek z bramek czekaliśmy aż do 76. minuty, gdy gospodarze wyszli z trójkową akcją. Całość zakończyła się łatwym do obrony dla Piotra Smołucha uderzeniem Macieja Domańskiego i przypieczętowała nijakość tego meczu. Jak podsumował to spotkanie na pomeczowej konferencji trener Puszczy, Tomasz Tułacz - to był mecz dla koneserów. A nikomu nie trzeba chyba uświadamiać, że od takich starć kibice wolą jednak emocje i bramki.

Puszcza Niepołomice - Legionovia Legionowo 0:0

Emocji i bramek doczekaliśmy się z kolei w Legnicy, choć i tam z tymi pierwszymi mieliśmy do czynienia zaledwie przez kilka chwil. Sandecja wybrała się na stadion Miedzi - drużyny bardzo mocnej kadrowo, jednak regularnie zawodzącej i znajdującej się w środku tabeli. Przed 30. serią gier Sandecja w tabeli miała nad rywalem trzy oczka przewagi, jednak w Legnicy od początku wszystko składało się na roztrwonienie tejże nadwyżki punktów. W 27. minucie znanego skądinąd krakowskim kibicom Wojciecha Łobodzińskiego w polu karnym sfaulował Przemysław Szarek. Wymiar kary był najwyższy - rzut karny i do tego czerwona kartka dla 20-letniego obrońcy. Do ustawionej na 11. metrze futbolówki podszedł inny zawodnik z przeszłością w Wiśle Kraków, Łukasz Garguła, który strzałem w sam środek bramki pokonał Łukasza Radlińskiego.

Nieco ponad 10 minut później zrobiło się już 2:0. Strzałem z naprawdę sporego dystansu popisał się wtedy Petteri Forsell, zaskakując w ten sposób bramkarza gości i podwyższając prowadzenie Miedzi. Nadzieje kibicom Sandecji dać mógł początek drugiej części spotkania. Piłkę do bramki posłał wtedy FIlip Piszczek, dla którego było to trzecie trafienie w dwóch ostatnich meczach. Nadzieje te bardzo szybko jednak prysły, bo już w 51. minucie ponownie swoje prowadzenie podwyższyli gospodarze. Tadas Labukas zagrał głową do Grzegorza Bartczaka, a ten w zamieszaniu po rzucie rożnym skierował futbolówkę do siatki. Więcej bramek w Legnicy już nie padło. Sandecja, po serii dwóch zwycięstw z rzędu, przegrywa więc po raz pierwszy w maju, a już w niedzielę podejmie w Nowym Sączu GKS Bełchatów.

Miedź Legnica - Sandecja Nowy Sącz 3:1 (2:0)
Garguła 27’ karny, Forsell 39’, Bartczak 51’ - Piszczek 49’

Adam Delimat