Pobudka jeszcze w nocy, choć o tyle łatwiejsza że księżyc w pełni wyjątkowo duży i jasny. Wyjazd spod hali o piątej, drobiazgowa kontrola na lotnisku i wylot do Monachium o 6.20. Cudowny wschód słońca, żółto czerwony pas na horyzoncie jaskrawo odcinający się od czerni i szarości w dole. Pierwszy widok na Alpy jeszcze z daleka. Przesiadka w stolicy Bawarii. Wylot z kilkuminutowym opóźnieniem do Marsylii. Herbata podana przez przemiłą i uśmiechniętą stewardessę Lufthansy w kubku z reklamowym napisem Comarchu. Przelot nad Alpami – cudowny widok z góry na zaśnieżone szczyty lśniące w pełnym słońcu. Lądowanie w wiosennej Marsylii – kilkanaście stopni oczywiście plus i piękne palmy rosnące wokół. 170 kilometrów autokarem i hotel na obrzeżach Montepellier. Teraz w godzinach jutrzejszego meczu pierwszy trening po przylocie. Wisła Can-Pack w komplecie z zamiarem wygrania po raz trzeci w tym sezonie na wyjeździe. Na razie tylko Fenerbahce wygrywa wszystko, aż pięć drużyn w tej grupie ma po dwa zwycięstwa. Rywalizacja tak zacięta, że chyba nawet Nostradamus - absolwent miejscowego Uniwersytetu – nie przewidział wyniku środowego spotkania.
Z Montepellier Marek Solecki / RK