Zapis rozmowy Mariusza Bartkowicza z wiceprezydentem Krakowa, Andrzejem Kuligiem.

Już pan przemyślał, czy w najbliższych wyborach będzie się pan ubiegał o prezydenturę w mieście? Odwołuję się do pana słów z poniedziałkowej wypowiedzi dla dziennikarzy.

- Cały czas myślę. To nie jest tak, że dziś wybieram drożdżówkę lub pączek i można to zdecydować w ostatniej chwili w cukierni. To poważna decyzja. To nie jest kwestia jednego czynnika. Dla mnie jest ważna rodzina, ich decyzja, akceptacja. Ja do tej pory pracuję w nieco innym środowisku. Niedawno rozmawiałem z redaktorem Mokrzyckim w telewizji. On mówił, że dobrze znam partie polityczne i kapitał, który walczy o miasto. Tak, ale z innej pozycji. Z pozycji osoby zarządzającej. To inna pozycja niż osoby, która się staje organem wykonawczym gminy. Muszę to uwzględnić. Całe swoje życie zawodowe raczej zarządzałem, nie kierowałem takim organem. Trzeba uwzględnić czynniki partyjne i rywalizację dużego kapitału. Nie ukrywam, że to mnie odstręcza. Mam krytyczny pogląd o tym. Muszę odpowiedzieć sobie na pytanie, czy będę potrafił wypracować sobie z nimi model funkcjonowania.

Prezydent Majchrowski mówi, że kompetencje pan bezsprzecznie ma i rekomendacja wprost padła. Pan sprawiał wrażenie osoby zakłopotanej tą rekomendacją. W pana oświadczeniu w mediach społecznościowych pojawił się taki fragment: „Kraków stał się miejscem rywalizacji dużych grup biznesowych i partii politycznych”. Co i kogo miał pan na myśli? Pan to napisał, gdy swój start zadeklarowało jedynie dwóch kandydatów: rektor Uniwersytetu Ekonomicznego prof. Stanisław Mazur i poseł KO Aleksander Miszalski.

- Mówimy o tych, którzy zadeklarowali wprost. Jest wielu takich, którzy od dawna mówią, że będą się ubiegali o prezydenturę. Ja w tym mieście żyję 60 lat. Moi rodzice żyją jeszcze dłużej. Żyli też moi dziadkowie. Jestem tu mocno osadzony. Wiem co mówią ulice, kamienice i mieszkańcy…

Powiedzmy to.

- Dlaczego ja mam wszystkich oświecać? Gołym okiem widać. W czasach PRL była taka praktyka, że jak szedł film niepoprawny politycznie, wcześniej redaktorzy dyżurni mówili, co w filmie jest ważne, co nie i jak go interpretować. Traktowano widzów jak idiotów, którym pewne rzeczy trzeba wyjaśniać. Ja nie traktuję mieszkańców jako idiotów. Oni doskonale widzą, co się dzieje.

Rozumiem, że poza profesorem Mazurem i Aleksandrze Miszalskim powiedział pan także – choć nie mówiąc tego wprost – o Łukaszu Gibale. On zgłasza swoje ambicje w tej sprawie.

- Do nikogo personalnie się nie odnoszę. To są osoby, za którymi stoją określone osoby, środowiska. Za mną nie stoją określone siły polityczne, żaden kapitał. To mnie w tej rywalizacji znacząco osłabia. Muszę się rozejrzeć, czy są ludzie, którzy by chcieli mnie poprzeć, przy założeniu, że nigdy się nie zwiążę z żadną partią polityczną. Moja droga życiowa jest jasna. Nigdy żadnego stanowiska nie zawdzięczałem partii politycznej, nie mówiąc nawet o kapitale.

Wybory mogą się odbyć między 31 marca a 21 kwietnia. 31 marca to czas Wielkanocny. W grę zatem wchodzą trzy kwietniowe niedziele. Zostało 5 miesięcy do wyborów. Kiedy pana decyzja w tej sprawie?

- Ja powiedziałem na konferencji prasowej, że nie należę do tych spoconych facetów, którzy biegają i są podnieceni faktem, że się zgłoszą. Wszystko w swoim czasie.

Wczoraj odbył się protest przeciwko Strefie Czystego Transportu w Krakowie. Mieszkańcy demonstrowali między innymi przed magistratem. Ta inicjatywa Krakowa wciąż wywołuje emocje. Są opinie, że nawet 100 tysięcy samochodów nie będzie mogło wjechać do miasta. Coś w rozstrzygnięciach może się zmienić do 1 lipca? Sprawa ma być rozstrzygana przed sądem administracyjnym, bo uchwała została zaskarżona.

- Nie sądzę, żeby cokolwiek się zmieniło. Jak słyszę o 100 tysiącach pojazdów, trzeba było powiedzieć może pół miliona, milion, może 6 milionów. Wtedy by to działało bardziej na wyobraźnię.

Są wyliczenia magistratu, ile pojazdów nie będzie mogło wjechać?

- To niecałe 2% pojazdów, które do tej pory poruszają się po Krakowie. To pojazdy krakowian i raczej osób spoza Krakowa. Dokładnie robiliśmy badania organoleptycznie. W kilkunastu miejscach badaliśmy ruch pojazdów. Wyszło nam, że pojazdów niespełniających norm porusza się po ulicach niecałe 2%, dokładnie 1,76%. Mówienie, że 100 tysięcy pojazdów nie wjedzie to uproszczenie i demagogia. Osoby z niepełnosprawnościami mogą jeździć największym gruchotem nawet. Tak samo osoby 70+. Ich majętność spada. Czynimy wiele rozwiązań, które złagodzą problem. Pada też określenie, że uniemożliwiając poruszanie się po mieście, pozbawiamy ludzi prawa własności. Nie. Każdy może wyjechać z Krakowa i jeździć pojazdem, gdzie strefy nie ma. W konstytucji jest też prawo do ochrony zdrowia. Jak ktoś uważa, że spaliny to nic, zapraszam ich na oddziały pulmonologiczne. Niech zobaczą, jak ludzie umierają na choroby płuc, walczą o oddech, duszą się. Małe dzieci, astmy… Warto zobaczyć, jak wygląda łożysko kobiety rodzącej w tak zdegenerowanym środowisku. Może wtedy by przyszło opamiętanie.

Niezależnie od tego, czy będzie pan kandydatem w wyborach, temat STC będzie ważył na przebiegu kampanii. Może potrzebna jest intensywna kampania informacyjna magistratu, żeby uświadomi, że te niecałe 2% pojazdów to nie jest 100 tysięcy.

- To racja. Taka kampania być powinna. Może nie magistratu, ale Zarządu Transportu Publicznego, który odpowiada za wdrożenie tej strefy. Będziemy wymagali, żeby ZTP to zrobił. Przed przyjściem do pana spotykałem się z różnymi osobami, które odpowiadają za wdrożenie tego. Kampania musi dotrzeć do wszystkich. Wtedy ludziom się to nieco rozjaśni. Oczywiście jest problem daty 2026 roku, nie 2024 roku. Tam są normy dużo wyższe. Zobaczymy, jak się wdroży ten etap. Jakby tu poszło bez problemu, decydenci powinni się zastanowić, co z 2026 rokiem. Utrzymujemy, przesuwamy? Może dwa etapy? Zróbmy pierwszy, bardzo ważny krok. Wtedy usuniemy największych trucicieli z miasta.

Zapytam o Zarząd Dróg Miasta Krakowa w kontekście uciążliwych remontów w Krakowie. Oświadczył pan, że zażądał przerwania prac awaryjnych na moście Zwierzynieckim w kontekście remontu mostu Dębnickiego. To komplikuje życie w Krakowie. Jak wytłumaczyć takie postępowanie urzędników? Nikt nie myśli o skoordynowaniu remontów? Rozmowa wystarczy, czy powinny być wnioski personalne?

- Jest nieszczęście polegające na tym, że w jednej linii - od granicy miasta na północy po most Dębnicki - mamy szereg remontów. One nie mogły dłużej czekać. Nikt nie chciałby być świadkiem nieszczęścia gdyby coś się z mostem Dębnickim wydarzyło. Wtedy by wszyscy pytali, czemu remontu nie było wcześniej. Remont mostu Dębnickiego jest zaplanowany do 30 listopada.

To termin realny?

- Tak. Liczyliśmy, że uda się przyspieszyć ze względu na te uciążliwości. Chcieliśmy to trochę skrócić. Wykonawcy na skrzyżowaniu przy Jubilacie uwijali się jak w ukropie, żeby w cieniu remontu mostu Dębnickiego zrobić kluczowe skrzyżowanie. Jak zostanie oddany most Dębnicki, będzie można jeździć dwiema stronami Alei Trzech Wieszczów. To się udało. To bardzo trudne skrzyżowanie z przyczyn technicznych. Zmienia się nieco przebieg torowiska, ma to znaczenie na sieci różnorakie. To jedno z kluczowych skrzyżowań jeśli chodzi o to, co znajduje się pod ziemią. To się udało zrobić, mimo że znaleźliśmy artefakty historyczne, jak resztki rogatki miejskiej, która tam stała. To się udało zrobić. Jest obsuwa terminowa na moście, bo nie udało nam się przyspieszyć oddania mostu o tydzień. Co najgorsze, zostałem ja i opinia publiczna wprowadzona w błąd, że uda się to zrobić bezdyskusyjnie wcześniej. Dlatego odbyłem rozmowę dyscyplinarną z dyrektorem Trzepakiem, który jeszcze w piątek mnie zapewniał, że nie ma żadnego zagrożenia, a w poniedziałek okazało się, że zagrożenie jest bardzo realne i przesuwa termin oddania mostu na kilka kolejnych dni. Czy powinna to być rozmowa dyscyplinarna, czy najlepiej by było rozstrzelać dyrektora na moście…

Tego nie proponowałem.

- Dyrektor Trzepak na szczęście nie jest dyrektorem pierwszy tydzień, ale od lat. Wielu mieszkańców Krakowa widziało go w akcji, jak sprawnie rozwiązywał problemy. Do tej pory nie miałem do niego żadnych zarzutów merytorycznych. Słyszałem za to od wielu mieszkańców podziękowania za jego zachowanie, zaangażowanie, jego stosunek do załatwiania problemów. To pierwsza jego wpadka przez tyle lat pracy. Rozmowa dyscyplinarna zatem wystarczy. Nie sądzę, żeby taka sytuacja się powtórzyła. Co do wejścia na most Zwierzyniecki i mówienia, że tak się nie powinno dziać i urzędnicy nie kontrolują niczego, to jest niewłaściwa teza. Wykonawca wszedł na most Zwierzyniecki, nikogo nie informując, łącznie z ZDMK. Zarząd Dróg dowiedział się z mediów społecznościowych, że ktoś wszedł na most i zaczął naprawiać dylatację. To skandal. Niestety wielu podmiotom w Krakowie wydaje się, że drogi są niczyje i można robić wszystko. Natychmiast wysłaliśmy tam służby drogowe i zakazaliśmy tych prac. Niestety to nie pierwszy i ostatni przypadek. Mamy 1500 km dróg w mieście. Nie możemy sprawdzić wszystkiego, co się tam dzieje. Dlatego dziękuję mieszkańcom Krakowa, że nas informują. Inspektorzy się poruszają i to sprawdzają, ale mamy jednego inspektora na dzielnicę. Jak popatrzymy na rozległe dzielnice, widzimy, ile ten człowiek ma do zrobienia. On nie tylko jeździ, ale jak stwierdza nieprawidłowości, musi informować pracowników, żeby je usuwali, dochodzić, kto do tego doprowadził. Tej części pracy nikt nie dostrzega. A szkoda.

Jeszcze polityka społeczna. Demografia jest nieubłagana. Pokolenie baby boomers – dzisiejsi 70, 80-latkowie – to ludzie, którzy oraz częściej potrzebują poważnej opieki. Coraz częściej ta opieka jest na barkach ich dzieci i wnuków. Na ile gmina może krakowian wspomagać i na ile już wspomaga? Trudy codziennej opieki dewastują życie zawodowe i zdrowotne.

- Zmienił się model rodziny. Kiedyś rodzina wielopokoleniowa traktowała opiekę nad starszymi jako coś naturalnego. Życie ludzkie też trwało krócej. 80, 90-latkowie, którzy dziś są powszechni, kiedyś prawie nie występowali. Byli ewenementem. Moja prababcia umarła w wieku lat 94. To było nieprawdopodobne wtedy. Ta zmiana nastąpiła. Czy rodziny są w stanie przejść opiekę? To złożony proces. Nie lubię poglądów, że rodzina powinna, musi. Każdy ma określone uwarunkowania moralne, ale też umiejętność opieki. Nie chodzi o pogłaskanie starszej osoby, ale o zaopiekowanie się, podanie leków, zastrzyków, kroplówki. Jako dziecko opiekowałem się babcią. Wiem, jakie to jest trudne i obciążające psychicznie.

Gmina może w tym mieszkańców wyręczyć?

- Gmina musi wziąć na siebie ten ciężar. My to robimy. Proponujemy opiekę wytchieniową, formy opieki nad starszymi. To jest popularne. Jednak jak uważamy, że jest niedostatek tego w Krakowie, mimo że tak wiele robimy, pomyślmy, co się dzieje za rogatkami miasta. Tam jest katastrofa, bo gmin na to po prostu nie stać.