W swoim najnowszym artykule „Czy każdy musi mieć się magisterkę? Znormalizujmy kończenie studiów na licencjacie” zastanawia się pan, jak najlepiej w tym momencie rozplanować swoją edukację. Podważa pan sens studiowania aż do pisania pracy magisterskiej. Dlaczego?

Może najpierw powiem, skąd wzięły się moje przemyślenia i wtedy pewne rzeczy staną się jasne. Najważniejszą rzeczą był mój wyjazd na studia za granicę, konkretnie do Anglii. Tutaj, jak zresztą wspominam w tekście, model wygląda inaczej, tzn. podstawową formą studiów jest licencjat. Studia dalsze - magisterskie czy doktoranckie - podejmowane są przez średnio ok. 50% osób, które udają się na licencjat. Widać, że się da. Po drugie, jestem też obecny w internetowym światku polskich studentów studiujących na polskich uczelniach. Tam często pojawia się narzekanie, że wiedza zdobywana na studiach jest niepraktyczna, nie przydaje się później w pracy zawodowej. Można by to złożyć na karb studenckiego lenistwa. Mnie to zastanowiło. A też z trzeciej strony, dostrzegłem obawy kadry akademickiej, które przewijają się w różnych raportach, w różnych wypowiedziach odnośnie spadku jakości nauczania, która wiąże się z tym, że zmieniają się wymagania rynku. Pracodawcy oczekują, że studenci będą lepiej przygotowywani do pracy zawodowej po studiach. Również kwestie dofinansowania uczelni wymuszają te zmiany. Zastanowiłem się, czy można jakoś te wszystkie trzy rzeczy połączyć i stąd mój pomysł, czy nie warto rozważyć ustanowienia studiów pierwszego stopnia podstawową formą wykształcenia.

Czyli trochę tracimy czas, idąc na studia magisterskie?

Zależy. Są na pewno grupy zawodów, które wymagają tych dłuższych studiów. Nie spieszyłbym się przesadnie z ucinaniem jakiegoś dofinansowania czy też twierdzeniem, że studia magisterskie czy doktorat powinny iść do kosza.

Medycyna, prawo - te bardziej wymagające specjalistycznej wiedzy?

Tak. Myśląc o studiach, mam wrażenie, że cały czas zatrzymujemy się w takim paradygmacie trochę XIX-wiecznym, kiedy studiowało kilkanaście procent społeczeństwa, może nawet kilka. Obecnie studiuje ok. 40 - 50% młodych ludzi. Siłą rzeczy nie potrzebujemy aż tylu prawników, nie potrzebujemy tylu lekarzy, nie potrzebujemy aż tylu nauczycieli. Natomiast cały czas potrzebujemy ludzi, którzy będą posiadali jakiś szerszy ogląd rzeczywistości, który można zdobyć podczas studiów licencjackich. To wszystko zwiększa nasz kapitał osobisty, kapitał kulturowy. Natomiast jestem zdania, że nie każda osoba, która chce taki kapitał zdobyć, musi koniecznie kończyć pięcioletnie studia.

Na kierunki humanistyczne i artystyczne aplikuje znacznie mniej osób - od jednej osoby do 6 osób na jedno miejsce. Więcej na kierunki ścisłe i biznesowe - tutaj od czterech do 12 osób. Zawody humanistyczne zapewniają też niższe zarobki. Czy tutaj możemy zobaczyć rozdźwięk między naukami humanistycznymi a ścisłymi? Nie warto pięciu lat na nauki humanistyczne poświęcać?

Tutaj jestem rozdarty, ponieważ jako przedstawiciel nauk humanistycznych powinienem je wspierać. Jestem zdania, że jeśli chodzi o nauki ścisłe, stopień pewnej konkretnej specjalistycznej wiedzy, który niezbędny, jest siłą rzeczy wyższy niż w naukach humanistycznych, zwłaszcza jeśli bierzemy pod uwagę rozwój nowych technologii. Dochodzę do wniosku, że nic nie zastąpi czasem kilku lat doświadczenia, pracy w laboratoriach, pracy obliczeniowej. W humanistyce byłoby łatwiej pewne rzeczy skondensować w ciągu trzech lat, zwłaszcza jeśli zależałoby nam na holistycznym rozwoju osobistym, a nie tylko na produkcji dyplomów i prac naukowych, których nikt nie czyta.

Może problem sam się rozwiąże? Pan w artykule przytacza dane: między 2006 a 2023 rokiem liczba studentów spadła o przeszło 700 000 osób. To też pokazuje, że chęć do studiowania z roku na rok spada. Zresztą jak się rozmawia ze studentami, to podkreślają, że tak naprawdę coraz mniej zajęć rozbitych gdzieś tam na poszczególne dni zniechęca samych studentów do podejmowania studiów magisterskich.

Tak, to prawda, przy czym też chciałbym zwrócić uwagę, że ten spadek liczby studentów wynika z niżu demograficznego. Jest mniejsza pula osób w wieku studenckim w społeczeństwie. Jest to kłopot dla uczelni, które borykają się z problemami kadrowymi, a raczej takimi, że mają zatrudnionych pracowników naukowych, którzy byli zatrudnieni z myślą o obsłużeniu tej większej bezwzględnej liczby studentów. Natomiast jeśli mówimy o liczbie względnej, cały czas pozostaje liczba osób studiujących społeczeństwie dosyć wysoka. Jest to około 50%. Problem polega na tym, że w sytuacji, kiedy mamy mniej kandydatów nad studia, a równocześnie chcemy utrzymać tę samą liczbę studentów, nawet sztucznie, prowadzi to często do obniżania standardów. I to jest problem, który trzeba traktować poważnie. Oczywiście możemy utrzymywać fikcję, jaka jest obecnie, przynajmniej w niektórych sektorach akademickich, i liczyć, że rynek rozwiąże cały problem, natomiast wydaje mi się, że możemy też podjąć poważną refleksję nad tym, jak studia powinny wyglądać, i spróbować znaleźć rozwiązanie.

Chce pan powiedzieć, że część studentów idzie na studia, bo wszyscy idą na studia?

Takie odnoszę wrażenie. Nie chcę powiedzieć, że to jest bardzo złe, bo studia dają nam pewien kapitał kulturowy, który może być wykorzystany na bardzo wielu różnych polach, może być wykorzystany do tworzenia społeczeństwa obywatelskiego, może być wykorzystywany do różnych aktywności wspólnotowych. Nie powinniśmy skreślać studiów jako takich, natomiast oczekiwanie osób idących na studiach mogłyby się zmienić, jeśli zerwalibyśmy wyraźnie z takim podejściem, że muszę iść na studia, bo po pierwsze wszyscy idą, a po drugie rodzice mówią mi, że po tych studiach dużo zarobię. To nie do końca jest prawdą.

Może czas wrócić do tego, co było jeszcze w latach 90. przed reformą szkolnictwa, kiedy dużo większe znaczenie i dużo większy prestiż miało szkolnictwo zawodowe i techniczne, niekoniecznie studia wyższe? I czy możemy w ogóle do tego wrócić?

Wydaje mi się, że nie możemy, ponieważ pomimo tych wszystkich narzekań studenci lubią studiować, jeśli mają na to czas, jeśli mogą się w to zaangażować. Nie widzę procesów, w których część studentów stwierdzałaby: dobrze, potrzebujemy mniej ludzi na studia, w związku z czym ja się poświęcę, nie będę studiował. Bardziej promowałbym studiowanie bardziej skondensowane, ale bardziej pełne, rozwijające. Stąd moja propozycja, żeby licencjaty bądź studia inżynierskie dowartościować.

Jaki powinien być model idealny? Studia licencjackie darmowe, studia magisterskie wyższy poziom - płatne?

To jest dobre pytanie. Powinniśmy o tym rozmawiać. Wydaje mi się, że studia licencjackie powinny być bezpłatne, tak jak jest obecnie. Co do studiów magisterskich sytuacja jest trudniejsza o tyle, że niewłaściwym byłoby ograniczanie studiów magisterskich jedynie do tych osób, które mogą sobie na nie pozwolić. Najlepszym rozwiązaniem byłoby umożliwienie części studentom na studiach magisterskich dostawanie się na te studia bezpłatnie dzięki różnym stypendiom. Można by to osiągnąć poprzez czy to ograniczenie odgórne liczby miejsc na studiach magisterskich, czy zdać się na jakieś rozwiązania wprowadzone przez uczelnie. To już jest rozwiązanie do dyskusji.

Na przykład egzaminy wstępne przed studiami magisterskimi trochę jak na doktoracie?

Myślę, że to jest zdecydowanie rozwiązanie do rozważenia.