Radio Kraków
  • A
  • A
  • A
share

Jeżeli "To nie jest kraj dla starych ludzi", to dla kogo? Decyduje rzut monetą

To jest przewartościowanie wartości jako czegoś, co jest sztuczne i pozwalające nam na gierki sumienia - dam komuś wsparcie i już mogę powiedzieć ok, plusik, zrobiłam coś dobrego. Czyli przeproszę i wyzeruję moje winy. To zostaje odrzucone jako fałszywe, jako przede wszystkim nieetyczne. No bo kimże ja jestem, jeżeli liczę na przebaczenie, jak tylko powiem przepraszam? Zupełnie bez sensu - mówi prof. Joanna Hańderek, filozofka (UJ).

Fot. Pixabay

Właściciel stacji benzynowej gdzieś wśród amerykańskiej prerii miał szczęście. Inni, którzy spotkali bezwzględnego zabójcę, mieli go mniej. Co to za kraj, w którym o życiu decyduje rzut monetą człowieka, który sam ustala zasady? Na pewno to nie jest kraj dla starych ludzi. W „Państwie filozofów” film braci Cohen z 2007 roku - to ekranizacja powieści Cormaca McCarthy'ego, amerykańskiego autora, którego krytyka uznaje za jednego z czterech najważniejszych współczesnych amerykańskich pisarzy obok Thomasa Pynchona, Dona DeLillo i Filipa Rotha.

 

„Gdybyś 20 lat temu powiedział mi, że zobaczę dzieciaki z zielonymi włosami i kółkami w nosach jak przechadzają się po ulicach naszego Teksasu, prędzej bym skonał niż ci uwierzył”. „Znaki i cuda odpowiada” - drugi szeryf. „Kiedy przestajesz słyszeć proszę pana i proszę pani, reszta nadchodzi szybko”. Narzekanie staruszków można byłoby powiedzieć, ale przedstawiciele porządku, szeryfowie żyją w świecie, który im się kompletnie wymyka i przestają go rozumieć. Kiedyś nie trzeba było nosić broni, a ludzie się szanowali i mieli do siebie więcej zaufania. Podsumowanie tego filmu? No nie.

- Zawsze było narzekanie, może niekoniecznie staruszków. Bo tutaj starość może być potraktowana metaforycznie - jako po prostu koniec czegoś, czy poczucie końca czegoś, niekoniecznie własnego życia, ale jakiejś fazy historii. Oswald Spengler podchodził do dziejów w ten sposób, że one są niczym organizm - jedna kultura się kończy i wchodzi w fazę starości, potem umrze. Faza starości oznacza, że tak naprawdę nic już się nie wytwarza; co najwyżej ludzie przejadają, czy zużywają to, co zostało wypracowane, ale w bardzo nietwórczy sposób.

Więc można narzekać i można powiedzieć, że nic nas już nie zaskoczy, a z drugiej strony zużyły się formy, które służyły nie tylko funkcjonowaniu w społeczeństwie. Ten rzut monetą, który decyduje o życiu i śmierci i który jest motywem tego filmu, bardzo dobrze pokazuje, że zasady instytucjonalne - prawo, moralność - nie działają.

Odwrócony porządek

Jest rok 1980, Ameryka przy granicy z Meksykiem. Mamy Mossa, robotnika amerykańskiego, który polując na antylopy znajduje wśród rozbitych samochodów ciała ludzi z gangów narkotykowych, którzy się nie dogadali; znajduje walizkę z dwoma milionami dolarów. Tę walizkę przejmuje. Jest Anton, świetna rola Javiera Bardema – to on zaczyna tropić. Zostaje wynajęty przez grube ryby, by odnaleźć pieniądze. I mamy szeryfa Bella (w tej roli Tommy Lee Jones). Następuje bardzo ciekawe odwrócenie porządków, bo tak jak Moss poluje na antylopy, to po przejęciu walizki zaczynają polować na niego. O starości będziemy mówić, podejrzewam, sporo…

- Ten odwrócony porządek jest tutaj ciekawy. Nawet to zakończenie, które jest bardzo nieamerykańskie, nie prowadzi nas do jakiegoś katharsis, jak to było w dramacie greckim, też wydaje się ciekawe. Motyw, w którym łowczy staje się zwierzyną, jest istotny. Bo powróciła jakaś kosmiczna karma, trochę w duchu „Tako rzecze Zaratustra” Friedricha Nietzschego. Ten filozof mówił, że czas wraca - powrót wszystkiego to jest przeżywanie chwil raz jeszcze, ale czas kolisty w stosunku do czasu linearnego płata nam pewnego figla, ponieważ w czasie linearnym wszystko mamy ułożone. To świetnie pokazywał niejeden badacz filozofii, choćby Mircea Eliade. Czas linearny wygrał w kulturze europejskiej, zakłada, że mamy jasno ustawione punkty; że coś było kiedyś, mamy teraźniejszość i przyszłość; te płaszczyzny na siebie tak naprawdę nie zachodzą. Może być pewnego rodzaju kauzalność, ale mamy kontinuum i takie bezwzględne pójście do przodu. Czas kolisty wywraca ten porządek - przeszłość może być przyszłością, teraźniejszość może być równocześnie i przyszłością i przeszłością.

Tu nic nie działa. Jeżeli wmontować w to Mossa, to nagle stanie on po drugiej stronie własnej lufy i będzie ofiarą kogoś, kto myśli jak on - że można się zabawić czyimś życiem, czy zabawić po prostu zabijaniem. Nawet trudno mówić o jakiejś sprawiedliwości, ponieważ to, co robi Anton, to jest sprawiedliwością w krzywym zwierciadle. Oddaj to, co nie twoje. Ale tak naprawdę przecież Antonom o to nie chodzi.

Padło nazwisko Nietzschego, a skoro jesteśmy przy Antonie - czy można byłoby go potraktować w tym świecie amerykańskim, i nie tylko amerykańskim, jako nadczłowieka nietzscheańskiego? Czyli kogoś, kto jest poza dobrem i złem, kto wyznacza sam wartości i ich hierarchię. Wolna wola, czy właściwie wola mocy w nim jest olbrzymia. Jedyna chyba różnica, jaka jest między nadczłowiekiem nietzscheańskim, a nadczłowiekiem, którym jest Anton, jest taka, że on bardzo kocha siebie, a nie świat.

- Można. Chociaż zastanawiam się, bo może byłoby to jednak odczytanie Nietzschego przez Giorgio Colli. Gdy Colli wszedł do archiwum i zaczął czytać filozofa (bez tej swoistej redakcji, jaką dokonała jego siostra), odkrył, że nie można mówić o nadczłowieku bez przewartościowania wartości. Giorgio Colli zwraca uwagę, że gdy wczytać się w oryginalny koncept Friedricha Nietzschego, wyłoni nam się zupełnie inny myśliciel. To nie jest ten, który mówi, że nadczłowiek ma wolę mocy pozwalającą mu na wszystko. Tylko to jest człowiek, który odrzuca brzemię, które nakłada na niego społeczeństwo. Ale jakie to jest brzemię? Na przykład ułudy moralności. W ułudzie moralności zakładamy, że jeżeli zrobiłam coś złego, to muszę przeprosić i to wystarczy, żeby oczyścić moje winy. Oczywiście w wersji religijnej mogę jeszcze odwołać się do transcendencji.

Ale tutaj za każdym razem dochodzi do resetu sumienia i możemy działać dalej, już z białą kartą. W wersji nietzscheańskiej, którą odczytuje właśnie Colli, widać bardzo dobrze, że nadczłowiek to ktoś odrzucający istniejące wartości. To jest przewartościowanie wartości jako czegoś, co jest sztuczne i pozwalające nam na gierki sumienia - dam komuś wsparcie i już mogę powiedzieć ok, plusik, zrobiłam coś dobrego. Czyli przeproszę i wyzeruję moje winy. To zostaje odrzucone jako fałszywe, jako przede wszystkim nieetyczne. No bo kimże ja jestem, jeżeli liczę na przebaczenie, jak tylko powiem przepraszam? Zupełnie bez sensu.

Czyli nadczłowiek na korzyści nie liczy.

- Co więcej - bierze odpowiedzialność absolutnie za wszystko. Jest pogodzony nie tylko ze swoimi działaniami neutralnymi czy pozytywnymi, ale przede wszystkim ze złymi. Potrafi się z tym skonfrontować i powiedzieć: tu zrobiłem źle, to jest moja wina i ja jej nie oddaję. To znaczy: nawet jeżeli próbuję zadośćuczynić, i tak pozostanie we mnie poczucie, że nie jestem dobrym człowiekiem, ponieważ zrobiłem coś, co doprowadziło do takiej, a nie innej sytuacji. Więc w tym sensie, to pewnie szeryf Bell jest bardziej właśnie bliski tej figurze. Dlaczego? Bo u niego jest takie pogodzenie.

(…).

 

Duchy egzystencjalistów

To nie jest radosny film. Raczej dramat, thriller, ale doczekał się również określenia „dramat egzystencjalny”.

- Dlatego nad nami unoszą się egzystencjaliści, cały czas gdzieś nam towarzyszą.

Którzy co do natury człowieka raczej złudzeń nie mieli, a przynajmniej Cormac McCarthy ich nie ma.

- Ja jeszcze bym dodała, że bracia Coen są jak Dostojewski - uwielbiają tropić zło, cierpienie, różnego rodzaju mankamenty natury ludzkiej. Też w tym co codzienne, takie zwyczajne; nie bez przyczyny to właśnie Mossa wkręciło w całą tę strukturę. No bo jakbyśmy się zastanowili, to Moss jest właśnie takim trochę zwyczajnym everymanem.

(…)

O starości jeszcze chciałem. Arystoteles za starcami nie przepadał, Cyceron natomiast, wielki retor, pisał: „Kiedy się zastanawiam nad starością, cztery widzę przyczyny, dla których starość zwykliśmy uważać za nieszczęśliwy okres życia. Oddala nas ona od życia czynnego, osłabia siły fizyczne, pozbawia nas wszystkich zmysłowych przyjemności, bliską jest śmierć”. Ale, Cyceron proponuje, by się z tym faktem pogodzić i korzystać z tego czasu, który nam pozostał.

- To jest ciekawy motyw, znajdziemy go zresztą nie tylko u Cycerona, ale u Chryzypa czy Epikura. To jest taka cała galeria filozoficznych konceptów, które będą nam mówiły, żeby się pogodzić i płynąć z nurtem; żeby nie walczyć z tym, co nieuniknione. Natomiast Arystoteles w tym wszystkim jest nie do końca taki oczywisty, bo w „Etyce nikomachejskiej” podpowiada, że jeżeli mamy kogoś ocenić, czy przeżył czy nie cnotliwie życie, będzie to człowiek stary. Czyli dla Arystotelesa młodość, czy nawet środek życia, to jeszcze nie jest ten moment, w którym możemy „dopiąć” to, kim my jesteśmy. Jednak cały czas dążymy do cnoty, która się tworzy. To wszystko zostało powiedziane w kategoriach wartości, a nie antywartości.

Dobrze, ale Arystoteles mi się nie podoba, bo określił wiek, od którego zaczyna się starość, najniżej wśród pozostałych - od 50. roku życia. Hipokrates, Cyceron i święty Augustyn stawiali tę poprzeczkę nieco wyżej – 60 lat i więcej. Dlatego mam pretensje do Arystotelesa.

- Wydaje mi się, że ten fakt milczenia o antywartościach, czyli że starość jest liczona i postrzegana w kategoriach pewnego dorobku, takiej mojej życiowej drogi, rozpoznania, co jest dobre, co jest złe, nauczenia się kultywowania cnoty, czy pogodzenia z życiem… Mamy w filozofii starożytnej bardzo ważny motyw, gdzie wiedza może się okazać niewystarczająca; jeszcze trzeba ją przetworzyć na mądrość i to może zrobić właśnie stary człowiek. Bo to jest też doświadczenie, więc rysuje się tu taki kult starości. Współczesny świat to wszystko rozbija, no bo z jednej strony właśnie ta płynność nowoczesności baumanowskiej, która jest bardzo dynamiczna, nie pozwala na takie mistrzostwo w jednej cnocie. (…).

Antony jest egzystencjalną prowokacją. Kiedy przyjrzymy się takim myślicielom, jak Camus, czy Sartre, to dla nich bardzo ważne jest działanie, które będzie konstytuowaniem własnej egzystencji. I u Camus mamy najwięcej mówienia o wartościach. Sartre mówi - wybierając siebie wybieram cały świat. Czyli jeżeli wytworzę siebie z antywartościami, to ten świat taki będzie. Jeżeli zadecyduję, że antywartości będą wartościami, to one staną się wartościami. To jest meblowanie rzeczywistości. Najpierw w mojej świadomości, w mojej etyce, moim stosunku do świata. Potem narzucanie tego światu i wreszcie drugiemu człowiekowi.

 

Ja siebie wybieram

Jest taka scena w tym filmie, kiedy człowiek, który staje się Bogiem, bo decyduje o życiu i śmierci innego, po prostu rzuca monetą - orzeł, albo reszka. Co delikwent wybierze, taka przyszłość go czeka. Ulega wypadkowi - Anton przez przypadek, i to jest chyba istotne w tej kwestii, zderza się z innym samochodem. Można byłoby to tak potraktować, że produkujemy wartości i kierujemy się wedle własnych zasad, ale ślepy los i tak nas dopadnie.

- Albo człowiek jest tylko kładką do nadczłowieka. Wracamy do Nietzschego, który uważał, że człowiek jest jedynie projektem. Nie jesteśmy w stanie być nadczłowiekiem, bo zawsze może nas albo coś złamać po drodze - przecież nie działamy w próżni - albo to my będziemy się bali i sami siebie powstrzymamy. Nie będziemy mieć siły, żeby czegoś dokonać.

Człowiek jest w tym sensie okrutny, bo on jest najbardziej okrutny dla siebie - zdaje sobie sprawę, że wolności nikt mu nie odbierze i co za tym idzie, odpowiedzialność zawsze będzie jego odpowiedzialnością. Więc w tym sensie ten wypadek nie jest czymś, co może złamać.

Ale pokazuje, że tak naprawdę kreując samego siebie, trzeba wziąć pod uwagę również rzeczy, na które wpływu się nie ma.

- Tylko, że Nietzsche mówi, że albo potrafimy wziąć odpowiedzialność nawet za to, na co wpływu nie mamy i podejść do sprawy tak, jakbyśmy to my jednak kreowali tę rzeczywistość; albo przestajemy być nadczłowiekiem. Ten dylemat pokazuje Dostojewski w „Zbrodni i karze”, gdzie zabicie przypadkowej ofiary rozbija cały projekt nadczłowieka nietzscheańskiego, jakim miał się stać Raskolnikow. Nietzsche oczekuje bezwzględnego działania nawet wbrew okolicznościom zewnętrznym.

I potem Sartre powie, że zewnętrzne okoliczności nas nie determinują, bo ja siebie wybieram. Albo jako ofiarę wypadku, albo jako zwierzynę łowną i uciekam. Nie walczę, ale wybieram się jako okrutnego mordercę. Za każdym razem to ja siebie wybieram. Jeżeli poddaję się, to znaczy, że nie chcę dalej iść. Mogę zastosować fałszywą wiarę i powiedzieć, takie były okoliczności, zatrzymał mnie wypadek, stało się.

 

Autor:
Piotr Jędrzejewski

Wyślij opinię na temat artykułu

Komentarze (0)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Kontakt

Sekretariat Zarządu

12 630 61 01

Wyślij wiadomość

Dodaj pliki

Wyślij opinię