Zapis rozmowy Jacka Bańki z posłem Trzeciej Drogi, Rafałem Komarewiczem.

Podczas sobotniej konwencji Trzecia Droga zaprezentowała hasło wyborcze „Bądźmy sobą w Europie”. Pan nie do końca się czuje sobą we Wspólnocie Europejskiej?

- Czujemy się sobą, ale trzeba to pokazywać. Trzeba pokazywać, że Wspólnota Europejska to wspólnota państw, które mają też różne interesy. Szymon Hołownia powiedział o mechanizmach i sprawach, które trzeba zmienić. Mamy wielką konkurencję w UE, ale nie dbamy, żeby EU była konkurencyjna w stosunku do Chin, USA czy Indii.

To będzie trudne...

- Największym zagrożeniem dla nas są Chiny i rynek wschodni. Mamy mechanizmy, żeby konkurencyjność była. Są cła, ale ich nie nakładamy. Nie wszyscy grają jednak uczciwie. Produkty rolne spoza UE są dotowane w niektórych państwach i to mocno. U nas jest duża konkurencyjność. Co się dzieje z samochodami elektrycznymi? Jakich najwięcej się sprzedaje? Chińskich, bo tam są inne koszty wytworzenia. Z tym trzeba skończyć.

Europa zatem pana nie uwiera, ale Zielony Ład już tak? Nagle staliśmy się ekspertami od ugorowania i pestycydów. Szymon Hołownia przekonywał, że za Zielonym Ładem stały dobre intencje, ale coś z tym trzeba zrobić. Jak Trzecia Droga będzie chciała naprawić Zielony Ład?

- Musimy podejść do tego realistycznie. Jesteśmy za ekologią. To nasze hasło, ale to musi być zrobione zgodnie z potrzebami. Teraz, gdy mamy wojnę w Ukrainie, są ciężkie czasy, nie można narzucać pewnych rzeczy, tylko zachęcać od zmian. To zmiana w Unii. Unia narzuca pewne rzeczy, my chcemy zachęcać. Sprawa Zielonego Ładu musi być przemyślana. Nie można zniszczyć rolnictwa europejskiego, żeby sprowadzać produkty spoza UE. Do tego mogą doprowadzić zapisy Zielonego Ładu. Z tym będziemy walczyli. Druga rzecz to choćby samochody spalinowe i podatek. Na sztywno został prowadzony od 2030 roku. Decydenci w UE zostali przekonani, żeby to zmienić. To realne podejście.

Polska 2050 poprze inicjatywę Solidarności ws. referendum dotyczącego Zielonego Ładu?

- Będziemy o tym rozmawiać i się zastanawiać. Trzeba jednak przygotować zapisy, które spowodują, że Zielony Ład będzie do przyjęcia dla rolników w Europie. Przy Zielonym Ładzie nie tylko w Polsce są protesty. Referendum? Musimy wiedzieć, co chcemy zaproponować.

W jaki sposób polskie referendum miałoby być wiążące dla Brukseli?

- Oczywiście może być problem. Dyrektywy muszą być implementowane w Polsce. To może być jednak sygnał. To najsilniejszy głos obywateli. Wydaje się jednak, że nie będzie potrzeba aż tak radykalnego kroku, bo widzimy, iż wszystkie strony i wszystkie kraje zastanawiają się nad tym Zielonym Ładem. Unia trochę przesadziła. Ja bym stawiał na negocjacje i rozmowy, nie na referendum.

Szef Solidarności mówił, że jakby pomysł referendum ws. Zielonego Ładu upadł, związkowcy rozpoczną zbiórkę pod projektem, który zobowiąże Sejm do realizacji referendum w wypadku zebrania pół miliona głosów. Co pan na to?

- To są radykalne działania. Ja jestem za negocjacjami i rozsądkiem. Rolnicy protestują. Mają do tego prawo. Dobrze, że to robią. Zwracają uwagę na coś, na co UE nie zwróciła uwagi. Trzeba rozmawiać. Decydenci w UE widzą, że zapisy powinny być zmienione. Pomysły rolników, te zagrożenia, muszą zostać przekazane. Trzeba raz jeszcze negocjować w tym temacie. Ostatecznością są referenda i projekty obywatelskie. Zaimplementowanie tego w warunkach naszego kraju nie będzie łatwe. Trzeba zapytać ekspertów prawa europejskiego, co wtedy, ale to sygnał dla polityków, że trzeba zmienić zapisy Zielonego Ładu.

W 13 okręgach siedem jedynek ma Polska 2050, sześć ma PSL. Dlaczego Małopolskę i Świętokrzyskie Polska 2050 musiała oddać? Z tego powodu Róża Thun startuje na Dolnym Śląsku.

- Struktury Polski 2050 w Małopolsce intensywnie zabiegały, żeby Róża Thun była jedynką stąd. Chcieliśmy pomóc Róży w wyborach i kampanii. To decyzje, które zapadły na szczeblu szefów ugrupowań. Tak zdecydowali. Niektóre osoby… Minister Hetman nie startuje z Lubelskiego, ale z Wielkopolski. My zabiegaliśmy, niestety Róża startuje z Dolnego Śląska.

Pana słaby wynik w wyborach prezydenckich zachwiał pana pozycją szefa lokalnych struktur Polski 2050? Będą zmiany? Rozczarowanie pewnie było.

- Oczywiście wynik nie jest rewelacyjny, ale popatrzmy na kontekst. Krakowianie się przestraszyli, że Krakowem może rządzić Łukasz Kmita z PiS. Ewentualnie Łukasz Gibała. Nie pozwolili, żeby oni byli w II turze. Poparli Olka Miszalskiego. To walka dwóch dużych ugrupowań. Widzimy, że w dużych miastach PiS i PO rozdają karty. Okazuje się, że wszyscy inni kandydaci, nawet z dużym zasobem portfela, nie potrafią pokonać dużych partii. Była to trudna kampania. Rozmawiamy, co można zmienić, żeby struktury lepiej funkcjonowały. Inne województwa? Nasz wynik też nie był rewelacyjny. Był przyzwoity.

Z perspektywy miesiąca i jednego tygodnia – warto było?

- Oczywiście. Polityk jest po to, żeby się sprawdzać w wyborach. Widzieliśmy, na kogo można liczyć. To bardzo ważne. Dobrze, że wystartowałem. Widzimy, jakie mamy niedociągnięcia w organizacji. Poprawimy to przy przyszłych wyborach parlamentarnych.

Jakie ma pan oczekiwania wobec nowego prezydenta Aleksandra Miszalskiego? Za co powinien się wziąć w pierwszej kolejności?

- Prezydent Miszalski powinien dobrze wiedzieć. Myślę, że to kwestia ułożenia całego urzędu. To ważne. Prezydent jest oceniany też przez współpracowników, jak funkcjonuje miast. Trzeba ustawić sobie procesy wewnątrz i wyznaczyć osoby, które najlepiej będą realizowały jego cele.

Pan poparłby wniosek o reaktywację komisji badającej wpływy rosyjskie? To jest praca dla komisji czy dla służb? Taka komisja już była. Warto teraz jeszcze w to wchodzić?

- Wcześniejsza komisja była po to, żeby uniemożliwić panu Tuskowi start w wyborach. Taka komisja jest potrzebna. Są nowe informacje. Wpływy rosyjskie są. Dobrze, żeby społeczeństwo wiedziało, kto im ulega.