Radio Kraków
  • A
  • A
  • A
share

Roman Gancarczyk: Sztuka nie miałaby sensu dla widza jeśli byłaby bez wymiaru terapeutycznego

- Ktoś kiedyś wspomniał, że marzeniem Luka Percevala jest to, aby widzowie zostawiali komórki przed wejściem na widownię. Jest to utopijne marzenie, ponieważ nie można nikomu zakazać możliwości kontaktu w przestrzeni publicznej. Mimo że telefon jest wyciszony, można coś tam sobie sprawdzić. Chodzi mi o to, że przestrzeń rzeczywiście jest miejscem sacrum na czas spektaklu. Tworzymy alternatywną rzeczywistość i próbujemy w niej być do końca - mówi w rozmowie z Sylwią Paszkowską Roman Gancarczyk, aktor teatralny i filmowy, związany z Narodowym Teatrem Starym w Krakowie.

Pana rola w spektaklu "Pewnego długiego dnia" w reżyserii Luka Percevala została obsypana nagrodami. Jak dostaje się taką rolę, to po powrocie do domu otwiera się szampana?

Nie otwierałem szampana, natomiast zawsze bardzo chciałem spotkać się z Lukiem Percevalem i w jakiś dziwny sposób to mi się udało. Perceval traktuje teatr bardzo poważnie, mimo że aktorów ciągle namawia do zabawy. Dla niego jednak jest to miejsce sacrum, na poziomie przekazu to nie jest tylko zabawa, ale coś istotnego. Jak to powiedział kiedyś Kantor, że nie wchodzi się bezkarnie do teatru. To jest bardzo ważna część życia nie tylko dla samych twórców i aktorów tylko w ogóle jako coś ważnego, dlatego ktoś kiedyś wspomniał, że marzeniem Luka Percevala jest to, aby widzowie zostawiali komórki przed wejściem na widownię. Jest to utopijne marzenie, ponieważ nie można nikomu zakazać możliwości kontaktu w przestrzeni publicznej. Mimo że telefon jest wyciszony, można coś tam sobie sprawdzić. Chodzi mi o to, że ta przestrzeń rzeczywiście jest miejscem sacrum na czas spektaklu. Tworzymy alternatywną rzeczywistość i próbujemy w niej być do końca.

Rola w tym spektaklu jest kreacją znakomitą. Czy postać, którą trudno lubić, gra się gorzej?

Nie mogę oceniać sam swojej pracy. Jest to skromne przedstawienie i inscenizacyjnie oparte na aktorach. Ludzie mówili, że jest to najbardziej ascetyczny spektakl w twórczości Luka Percevala. Z nagrodą to było miłe zaskoczenie, ale nie przykładam to tego wielkiej wagi. Szczerze, dla mnie nie ma to znaczenia, dlatego że ostatecznie aktor zawsze bez względu na to kogo gra, szuka w postaci pozytywnych motywacji. Spektakl opowiada o sytuacji rodzinnej. Występuje James Tyrone - ojciec i Mary Tyrone - matka oraz dwóch synów. Pojawia się jeszcze ktoś z zewnątrz – Cathleen. Jest ona osobą pomagającą, ale nie należy do rodziny. Dzięki temu w przedstawieniu Luka Percevala pełni szczególną rolę. Jest dziwnym medium pomiędzy publicznością a postaciami. Sama też tworzy w pewnym sensie alternatywną rzeczywistość, oglądając tę rodzinę. Jest to sytuacja uzależnienia, ponieważ wszyscy w rodzinie są w bardzo toksycznych relacjach, współuzależnieni w sensie dosłownym. Mary jest uzależniona od morfiny, James i synowie są alkoholikami. W głębi serca się kochają. Walka, która się odbywa, jest zapętlona, ponieważ oni cały czas mówią to samo i nieustannie się okłamują. W gruncie rzeczy robią to z miłości. Wynika to z samych obserwacji Luka Percevala. Sam mówił o tym publicznie, że w jego rodzinie syn popadł w poważne uzależnienie od narkotyków. Była walka, aby go uratować i wtedy człowiek chwyta się wszystkiego. Miłość nie jest tylko miłością romantyczną, ale też wspieraniem kogoś, kto jest właściwie umierający. Oni próbują się wspierać, ale cały czas się ranią, ale sztuka nie miałaby sensu dla widza jeśli byłaby bez wymiaru terapeutycznego.

(cała rozmowa do posłuchania)

Autor:
Sylwia Paszkowska

Wyślij opinię na temat artykułu

Komentarze (0)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Kontakt

Sekretariat Zarządu

12 630 61 01

Wyślij wiadomość

Dodaj pliki

Wyślij opinię