Tłumacząc myślała pani już o Jerzym Stuhrze w tej roli.

Tak. Myślałam o Jerzym Stuhrze nawet wcześniej, przed tłumaczeniem, w momencie, kiedy zobaczyłam ten spektakl w Uppsali w 1983 roku.

Czyli tuż po napisaniu przez Süskinda, bo ten monodram powstał w 1980 roku.

Tak. Wszystko było dziełem przypadku. Mogłabym sparafrazować słowa, które padają w „Kontrabasiście”, kiedy wygłasza słowa, że kontrabasistą zostaje się z przypadku i rozczarowania, ja mogłabym powiedzieć, że przekład powstał z przypadku i zachwytu, ponieważ zupełnie przypadkowo przechodząc ulicą w Uppsali zobaczyłam afisz teatralny zapowiadający przedstawienie „Kontrabas” – ponieważ taki był tytuł oryginalny w języku niemieckim – i postanowiłam wdepnąć. Zajrzę do moich notatek. Odszukałam moje zapiski sprzed 40 lat. Uppsala 30 września 1983. Zobaczyłam plakat teatralny anonsujący przedstawienie sztuki „Kontrabasen” – po szwedzku – autorstwa współczesnego niemieckiego dramaturga Patricka Süskinda, w ogóle mi nieznanego wówczas, za to w wykonaniu dobrze mi znanego aktora z grupy teatralnej Oktober, Henrica Holmberga. No i wdepnęłam. Okazało się, że jest to znakomity teatr jednego aktora. Henric był bardzo, bardzo dobry, o czym nie omieszkałam mu powiedzieć. Po zakończeniu spektaklu strasznie zapaliłam się do przełożenia sztuki na polski. Musiałabym tylko zdobyć niemiecki oryginał i spróbować. Z polskich aktorów już wówczas widziałam, nie wiem dlaczego, w głównej i jedynej roli Jerzego Stuhra. Może się mylę, ale takie było moje pierwsze odczucie.

Rozumiem to doskonale. Wydaje się, że po prostu on jest stworzony do tej roli. Zresztą jak mówi, to była dla niego jedna z najważniejszych, jeśli nie najważniejsza rola, gdzie był sam na scenie, reżyserował i grał jednocześnie, więc tutaj pani intuicja była słuszna.

No chyba tak, skoro 37 lat się utrzymywał ten monodram na scenie, była rekordowa liczba przedstawień...

Blisko 1000 spektakli było granych na całym świecie. Sukces niewiarygodny. Przejdźmy jeszcze do tłumaczenia. Jak to było, Patrick Süskind zgodził się?

Nie. Oczywiście wzięłam się za to tłumaczenie natychmiast, wszystko poszło w rekordowym tempie. Natomiast w ogóle się nie przejmowałam i nie interesowałam prawami autorskimi, po prostu tłumaczyłam, bo byłam tak zachwycona. Ja wówczas byłam 26-letnią początkującą tłumaczką, natomiast pan Jerzy Stuhr już był znany, więc jakoś to czarno widziałam. Niemniej parę miesięcy później przyszedł list: „'Kontrabas' będzie robił Stuhr. Pełna akceptacja to jeszcze za słabe określenie na entuzjazm pana Jerzego. Zabieraj się do formalności. Premiera przewidywana jest na początek przyszłego roku”. Więc napisałam do Patricka Süskinda, który wówczas też nie był jakimś znanym dramaturgiem, bo to był jego debiut. Dostałam odpowiedź, że nie wyraża zgody.

Dlaczego?

Wtedy wypłata autorskich tantiem dla zagranicznych autorów odbywała się w złotówkach, a co gorsza to chyba jeszcze było do wykorzystania w Polsce. Jerzy Stuhr razem z ówczesnym dyrektorem Teatru Starego, panem Stanisławem Radwanem, udali się specjalnie w tym celu do Ministerstwa Kultury w celu zdobycia tak zwanych dewiz na przekazanie autorowi. Udało się i zdobyli zgodę na realizację przynajmniej tych pierwszych kilku przedstawień. Potem to już nie było problemu z udzielaniem zgody, kiedy się okazało, że sztuka święci największe sukcesy w Polsce i przez 37-38 lat właściwie nie schodzi ze sceny, podczas gdy w innych krajach już dawno o „Kontrabasiście” wszyscy zapomnieli.

Za granicą to akurat sukces odniosła powieść Süskinda „Pachnidło”, a „Kontrabasistę” tylko Jerzy Stuhr tak naprawdę wyniósł na takie wyżyny. A ten tekst panią zachwycił z jakiego powodu? Z powodu gry aktorskiej czy raczej tego, że mówi o środowisku muzycznym, a jednak też jest tekstem bardzo psychologiczny, bardzo też dramatycznym tak naprawdę mimo tych komediowych elementów?

Wydaje mi się, że głównie z tego komediowego powodu. To był taki czas, to był ten '83 rok i pamiętam, że kiedy widziałam tę szwedzką realizację, to po prostu wydawało mi się, że to jest bardzo odprężające. My byliśmy dość przygnębieni w tym czasie, trzeba było troszkę odreagować. To mi przyświecało wtedy. Później zresztą pan Jerzy, tak jak wspominał w różnych wywiadach na ten temat, zmieniał ten tekst i starał się wydobywać coraz bardziej ten jego refleksyjny ton. Natomiast do mnie na pewno na początku przemówiła ta zabawność tego tekstu.