Na Uniwersytecie Rolniczym odbywa się dziś konferencja naukowa "Jak uprościć Zielony Ład i jego wdrażanie?". Czy po wyborach do Parlamentu Europejskiego ten projekt nie jest już martwy?

- Nie. Zielony Ład to zbiór różnych pojęć, definicji, problemów. Mówimy dziś o Zielonym Ładzie jako transformacji gospodarki do ekologii, musimy jednak pamiętać o tym, że to ogólne wytyczne. Do tego mamy jeszcze politykę ekologiczną państwa, energetyczną, pakiety klimatyczne (na przykład Fit for 55, o którym również było bardzo głośno). To zagadnienie jest dużo bardziej złożone. Zielony Ład będzie. Pytanie, czy on będzie się tak nazywał i czy na pewno w tym kierunku ostatecznie pójdzie.

Zielony Ład , protesty rolników - to wszystko, co się działo przed wyborami do Parlamentu Europejskiego miało chyba wpływ na wynik wyborów. Jest coraz więcej sceptyków, którzy mają wątpliwości co do dalszej integracji i wprowadzania rozwiązań proklimatycznych zawartych w Zielonym Ładzie. Dlaczego Europejczycy nie przekonali się do tej quasi biblijnej opowieści o apokalipsie klimatycznej?

- Od dłuższego czasu w Europie (mówię to jako inżynier i technolog) obserwujemy próbę utopijnego zbawienia świata przez niektórych europarlamentarzystów - uważają, że jeżeli w Europie będziemy „zieloni”, to na świecie będzie lepiej. Owszem, może w Europie jest i lepiej - jeżeli chodzi o walkę z zanieczyszczeniem powietrza czy o jakość życia - ale powoli wpadamy w kryzys energetyczny, wyprowadzamy produkcję coraz bardziej na wschód – Indie, Chiny, Wietnam, czyli kraje, gdzie o środowisku w ogóle się nie mówi. Każdy, kto przekonuje, że chce być zielony, zapomina o tym, że energia nie bierze się z powietrza. Trzeba ją wyprodukować. Żeby ją wyprodukować, trzeba wyemitować zanieczyszczenia, będą odpady. Jak ktoś chce być „zielony”, powinien zrezygnować z samochodu (nawet elektrycznego), telefonu, telewizora, komputera i wielu innych przyjemności.

W efekcie europejska gospodarka przestaje być konkurencyjna wobec gospodarek Chin - to już jest lider numer 2 na świecie - i Indii?

- Zapominamy cały czas o tym, że zamknięcie łańcucha dostaw, to o czym mówi się w Zielonym Ładzie najbardziej, czyli odzysk surowcowy, recykling, ponowne wykorzystanie różnych materiałów ma być podstawą. Nie damy rady wdrażać pewnych rozwiązań, jeżeli w ramach innych dyrektyw unijnych będziemy ograniczani ze względu na emisję do powietrza, odpadów, ścieków, zużycia wody. Te media w Zielonym Ładzie są bardzo istotne, ale i je się ogranicza, głównie ze względów klimatycznych. Każdy z nas pamięta historię z Odrą czy w ostatnim czasie punktowe ulewy, gradobicia, które powodują, że w Polsce wody zaczyna brakować.

Co jeszcze można byłoby w Rolniczym Ładzie uprościć?

- On jest bardzo skomplikowany. Rolnictwo to nie jest zakład przemysłowy, gdzie zamykamy coś w budynku, opomiarujemy, obfiltrujemy i jesteśmy szczęśliwi. Rolnictwo to są przestrzenie otwarte, emisje rozproszone, a więc takie, których nie da się w żaden sposób zamknąć. Powinniśmy zacząć od dwóch rzeczy -  przede wszystkim od rozmowy ze środowiskiem, którego zmiany dotyczą. Nasze rolnictwo nie jest za bardzo konkurencyjne w stosunku do Europy, ze względów historycznych: najpierw duże gospodarstwa rolne w formie PGR-ów, potem lata 90., przemiany polityczne w Polsce, wejście do Unii i próba gwałtownego dogonienia rolnictwa zachodniego. Zapominamy, że dla rolników, którzy mają bardzo duże gospodarstwa Zielony Ład nie musi być problemem. Oni pewne elementy Zielonego Ładu - może nawet nieświadomie – już stosują. Ale na przykład rolnicy w Małopolsce, którzy mają gospodarstwa małe, Zielonego Ładu nie wdrożą; tu przeszkodą będzie rozdrobnienie.

Jaka jest szansa, że Zielony Ład stanie się chłopskim ładem?

- Widzę szansę, pod warunkiem, że obie strony usiądą do stołu i zaczną rozmawiać. Fajnie się protestuje, fajnie się przy tej okazji wygrywa różne postulaty, tylko to jest działanie na krótką metę. Teraz rolnicy protestują, że nie podoba im się Zielony Ład, że ich  ograniczy, ale nie zwracają uwagi, że za chwilę będziemy wprowadzać opłaty środowiskowe za emisję gazów cieplarnianych z rolnictwa. To jeden z wymogów Unii Europejskiej, który musimy przy okazji transformacji energetycznej, również w Polsce, wprowadzić do roku 2030.

Mówi pan, że rolnicy protestują, ale nie tylko rolnicy protestują. Nasz rząd też protestuje. Chodzi tutaj o odbudowę ekosystemów, bioróżnorodności, czyli słynny Nature Restoration Law. Rząd zapowiedział, że nie podpisze porozumienia w tej sprawie, nie zagłosuje 17 czerwca.

- Jeżeli chodzi o to odnawianie zasobów przyrodniczych, jestem zwolennikiem podpisania tego dokumentu. Zobaczmy co się dzieje ze środowiskiem w ostatnich latach - tak naprawdę teraz zaczynamy ponosić konsekwencje dawnych działań. Każdy pamięta z PRL-u osuszanie bagien, osuszanie pól, uzdatnianie rzek do żeglugi śródlądowej. To wszystko prowadzi do tego, że środowisko się zmienia. Dzisiaj każdy chce mieć energię elektryczną. Bez wody do chłodzenia, czy do procesu produkcji, nie ma mowy, żeby energia elektryczna była do domów dostarczana. Co chwilę słyszymy o katastrofach i problemach podobnych, jak w przypadku Odry, ostatnio też mówimy o braku retencji w lecie. Rolnicy od wielu lat skarżą się na suszę hydrologiczną, bo muszą pola nawadniać. Jeżeli nie zaczniemy środowiska odbudowywać, za kilka lat może się okazać, że krajobraz rolniczy w Polsce będzie miał charakter stepowy i będziemy mieli tak naprawdę tylko dwie pory. Będzie pora sucha i będzie pora mokra, co zresztą w pewnym sensie za oknem każdy z nas obserwuje.

Inne elementy Zielonego Ładu – zasoby, gospodarka o obiegu zamkniętym. To - jak się wydaje - nie spotyka się z większym oporem.

- Odkąd zaczęliśmy wdrażać w Europie dyrektywę o odpadach, rozważać różne aspekty obniżania kosztów produkcji, obniżania kosztów końcowych dla konsumenta, to ta zasobooszczędność i wykorzystanie materiałów, które mamy, jest czymś naturalnym. Problemy są poukrywane w innych miejscach. Przy gospodarce o obiegu zamkniętym musimy zmienić trochę nasz model konsumpcji. Kupujemy na przykład lodówkę na 20 lat, pralkę na 15, telewizor ma nam służyć dopóki się nie zepsuje. A to nie podoba się dużym korporacjom, ponieważ te działania ograniczają sprzedaż, co oznacza brak pracy dla niektórych zawodów. Jest więc problem, jak to wyważyć - żeby z jednej strony konsumpcja była taka jak dawniej, a z drugiej strony, żeby ludzie mieli nadal pracę.

Które jeszcze z elementów Zielonego Ładu są w Polsce problematyczne?

- Wszyscy mówią w Polsce o Zielonym Ładzie, krytykują go, ale tak naprawdę nie ma przecież żadnego dokumentu, na bazie którego projekt byłby wprowadzany czy realizowany. Nie ma żadnej mapy drogowej.

Inne problemy, z którymi będziemy się za chwileczkę borykać: czy mamy środki na działania zapisane w dokumentach Unii Europejskiej? Transformacja nie będzie bezkosztowa. Ktoś koszty będzie musiał ponieść. Sektor energetyki zawodowej już boryka się z tym problemem. Sieci przesyłowe są przestarzałe, a elektrownie wyłączane z powodu emisji gazów cieplarnianych do atmosfery. Pozostaje pytanie: co w zamian i kto za to zapłaci?

Dzisiaj w Polsce niektórzy mają klopot z dostępem do gazu ziemnego. Kiedyś były zachęty, dopłaty, różne agencje rządowe mówiły, żeby odchodzić od węgla kamiennego i przechodzić na biomasę, na gaz ziemny; ludzie z tego korzystali a rząd na mocy innych dokumentów - tak jak na przykład w Krakowie - wprowadza program ograniczania niskiej emisji. Znam ludzi, którzy mają warunki przyłączeniowe, ale czekają na podpięcie do sieci już dwa lata. Jest i niechęć Zachodu do elektromobilności.

Co to znaczy? Przecież wszyscy stawiają na elektromobilność.

- Tak, tylko nikt nie bierze pod uwagę, że prąd z powietrza się nie bierze. Ktoś go wyprodukować gdzieś musi. Pewnie będzie to energia brudna, czyli z jakiegoś paliwa kopalnego, co jest niezgodne z Zielonym Ładem. Nie mamy opłacalnych technologii przetwarzania paneli fotowoltaicznych, turbin wiatrowych. Nie mówię w ogóle o bateriach z samochodów elektrycznych, ponieważ to dziś abstrakcja. Samochód elektryczny jest fajny, bezemisyjny, ale z analizy cyklu życia takiego pojazdu wynika, że - w ciągu całego swojego życia - może wyemitować nawet trzy razy więcej zanieczyszczeń niż klasyczny samochód.

Mamy duże założenia, typu 55 - rok 2030, zeroemisyjność w roku 2050. Myśli pan, że ten wzrost nastrojów antyintegracyjnych i populistycznych sprawi, że te cele mogą być zmienione, złagodzone?

- O nich trzeba dyskutować cały czas. Covid pokazał, że gospodarka europejska – wbrew zapewnieniom - nie jest jednolitym tworem. Każdy kraj mimo wszystko ma swoją autonomię i rozwija się w swoim tempie. Jest pytanie: jak rządzący zamierzają wdrażać programy już na niższych szczeblach? Państwo raportuje do Komisji Europejskiej czy do Rady Europy, jednak to wójtowie, burmistrzowie i prezydenci miast będą działać bezpośrednio. Wiemy jak?