O miłości karierze, muzyce i podrywie "na obrażonego" opowiada Ania Rusowicz, która przez cały tydzień gościła  w programie Pawła Soltysika "Muzyczna zmiana". Do rozmowy udało się także wciągnąć męża Ani Rusowicz, Huberta Gasiula. Świetnego muzyka grającego także z zespołem Wilki oraz menagera Ani.

 

Paweł Sołtysik: Z uśmiechem na ustach i z obstawą ale o mężu Hubercie może za chwilę. W studiu Radia Kraków goszczę dziś Anię Rusowicz. Swoją drogą zawsze tak wszędzie chodzicie razem?

Ania Rusowicz: Hubert ma taką ksywę 3M – muzyk, mąż, menadżer.

 

Które „M” jest na pierwszym miejscu?

Ania Rusowicz: On jakoś to fajnie łączy, wychodzi mu to coraz lepiej.

 

Zdarza się taka sytuacja, że zasypiacie, a Hubert pyta: „Ania zrobiłaś to co było zaplanowane”?

Ania Rusowicz: Tak. To mało romantyczne, ale jakoś dajemy radę.

 

Jesteś psychologiem. Czy psychologia pomaga ci zapanować nad tłumem szalejących fanów?

Ania Rusowicz: Pisałam pracę magisterską na temat fanizmu. Prowadziłam badania, mam jakąś wiedzę na ten temat i korzystam z niej. Trudniej jest zapanować nad własnymi emocjami. Ale nie pracuje w zawodzie i nie chcę się kierować podejściem psychologicznym. Wolę się kierować emocjami.

 

Czego słuchasz, gdy nie śpiewasz?

Ania Rusowicz: Mam serię swoich płyt winylowych i ich słucham.

 

Winyle dlatego, że jesteś audiofilem?

Ania Rusowicz: Nie jestem audiofilem, Niektóre moje płyty są w opłakanym stanie. Hubert mnie za to strasznie karci. Ja robię muzykę a nie jej słucham. Dla mnie muzyka żyje. Więc nie zwracam tak bardzo uwagi na płyty. Jestem taka trochę roztrzepana, ale nie urodziłam się po to, żeby być całkowicie rozsądną osobą.

 

Czy jest jakaś muzyka, która w szczególny sposób cię inspiruje?

Ania Rusowicz: Zdarzają się takie zespoły, coraz więcej grup skłania się ku muzyce typu vintage. Zdarza się, że jestem zaskoczona, kiedy coś usłyszę i coś mi się spodoba.

 

Użyłaś słowa vintage, które pojawia się w wielu twoich wywiadach. Mam wrażenie, że nie wszyscy go rozumieją. Możesz to rozszyfrować?

Ania Rusowicz: Vintage to jest pojęcie bardzo modne dzisiaj. Żyjemy w kulturze hipsterów. Chociaż ja nie jestem hipsterem, jestem hipisem, ale w Stanach hipsterami są też hipisi. To są takie socjologiczne zakamarki. Nurt vintage jest inspirowany czymś, co już było. Chodzi o przetworzenie tego i przepuszczenie przez filtr „tu” i „teraz”. Czerpiemy z tego co było, ale jest to udoskonalone przez coś współczesnego.

 

Wspomniałaś o kulturze hipisowskiej.

Ania Rusowicz: Dla mnie to jest taka subkultura mało zrozumiana. Ja nie ulegam modom, staram się być wierna swojej prawdzie.

 

Kiedy zorientowałaś się, że będziesz śpiewająco iść przez życie?

Ania Rusowicz: Niedawno. Patrząc na dekady, to niedawno. Będąc dziewczynką nie chciałam śpiewać i stać na scenie.

 

Dlatego zostałaś psychologiem.

Ania Rusowicz: Nie, dlatego zostałam piosenkarką.

 

Na rękach masz liczne tatuaże. Zechcesz je jakoś objaśnić?

Ania Rusowicz: Nie, bo to by była autodiagnoza.

 

Jak często występujesz? Macie ustaloną trasę koncertową, w której jak się wydaje, koncerty zaplanowane są dzień po dniu. Tak jest przez cały rok?

Ania Rusowicz: Chciałabym. Ale pewnych rzeczy nie da się już przeskoczyć. Czytam biografie muzyków, którzy grali dzień po dniu albo dwa razy dziennie. My w dzisiejszych czasach takich rzeczy już nie doświadczymy, jak artyści w latach 60., 70. Kiedyś były inne realia. Było mniej muzyków i mnóstwo miejsc do zagrania. Więc to była misja, żeby wszędzie trafić. Dziś artystów jest mnóstwo i rynek muzyczny jest wypełniony. Więc my staramy się dobierać miejsca. My gramy w raczej klubach. Lubię robić rzeczy, które mi odpowiadają, nawet jeśli to nie przynosi kasy.

 

 

Da się wyżyć z tego, co robicie teraz?

Ania Rusowicz: Nie. Proszę państwa, proszę sobie pomnożyć ilość osób przychodzących do klubu na koncert, powiedzmy 100, razy bilet, który kosztuje powiedzmy 30 złotych. Do tego wychodzi wynajęcie sprzętu, opłacenie ekipy, benzyny. Na końcu jest artysta.

 

Ale jesteś wziętą artystką. To jeżeli tobie się to nie uda, to co mają powiedzieć mniej znani.

Ania Rusowicz: Wziął mnie mój mąż.

 

O to też zapytamy trochę później.. Ania lubisz Kraków podobno. Co jeszcze lubisz w tym mieście?

Ania Rusowicz: To, że czuję się tutaj, jak w Europie.

 

To dlaczego tutaj nie mieszkasz?

Ania Rusowicz: Z przyczyn technicznych. W Warszawie dużo rzeczy się dzieje. Kręci się interes muzyczny. Myśmy też tam osiedli, bo mój Hubert gra jeszcze w zespole Wilki. Więc ma też swój statek. To wszystko trzeba jakoś pogodzić. Nie wykluczam, przeprowadzki do Krakowa. Jesteśmy zapalonymi snowboardzistami a z Krakowa jest blisko w góry więc niczego nie wykluczam.

 

Aha, to wy robicie te dołki, po których trzeba jeździć.

Ania Rusowicz: Jesteś snowboardzistą czy narciarzem?

 

Zdecydowanie bardziej narciarzem niż snowboardzistą

Ania Rusowicz: A więc to ty robisz te dołki, po których nie wiem jak jeździć.

 

Jakie jest najciekawsze miejsce, w którym wystąpiłaś?

Ania Rusowicz: To jest najpiękniejsze miejsce na Ziemi, miejsce, gdzie mogłabym grać codziennie. Woodstock na pewno Gomunice pod Łodzią. Klub i pracujących tam ludzi przeklęła cała społeczność wiejska, łącznie z proboszczem. Uważają, że tym klubem dowodzi sam Szatan. Ale jest to niesamowite miejsce, mieszkają tam hipisi i pozdrawiamy ich. Jeżeli ktoś kiedyś trafi do tego klubu, to zrozumie, o czym mówię.

 

Jest takie dziesięciolecie, które cię inspiruje, z którym się utożsamiasz najbardziej i w którym chciałabyś żyć?

Ania Rusowicz: Każda dekada ma jakieś swoje zalety i jakieś wady. Nie ma znaczenia, w jakich czasach żyjemy. Taki dostaliśmy czas na Ziemi, żeby go wykorzystać maksymalnie, najlepiej jak potrafimy. Nie mamy wpływu na to, kiedy na świat przychodzimy ani kiedy z niego odchodzimy. A skoro tak jest, to wykorzystajmy to życie tu i teraz. Nie urodziłam się w latach 60. 70. żeby grać swoją muzykę, ale urodziłam się w dzisiejszych czasach, żeby przypominać o ważnych rzeczach, które w tamtych czasach były bardzo istotne, czyli wolność, miłość, pokój a to się łączy z muzyką, którą wykonuję. Przypominam o tych czasach ludziom, którzy je przeżyli. Wykonuję muzykę, która się inspiruje latami 60., 70, ale nie mam 60 lat. Chodzi o to, żeby czerpać z przeszłości a jednocześnie pokazywać, że żyjemy we współczesnym świecie.

 

Potrafiłabyś się odnaleźć w bardziej współczesnym repertuarze?

Ania Rusowicz: Jaki to jest ten współczesny repertuar? Dzisiaj nie da się rozróżnić gatunków współczesnych. To, co się dzisiaj dzieje, to jest powielanie. Wszystko można dziś nazwać retro. Nawet muzykę elektro, która powstała dużo wcześniej. Muzyka techno to też jest już przeżytek.

 

Ania twierdzi, że jesteście fanami małżeństwa. Co to oznacza Hubercie?

Hubert Gasiul: Jeżeli, któryś z kolegów mówi nam, że boi się, że zostawi go dziewczyna, to radzimy mu, żeby uklęknął przed swoją dziewczyną i zaproponował jej małżeństwo. Z małżeństwa trudniej uciec. Z dziewczyny łatwiej jest zrezygnować, żonę traktuje się inaczej, szanuje się ją inaczej. Nam udało się przetrwać 8 lat.

 

Z kim grasz i z kim grałeś do tej pory?

Hubert Gasiul: Oprócz tego, że występuję z Anią, gram z zespołem Wilki, już prawie 10 lat. Tam również funkcjonuje model udanego małżeństwa w postaci Moniki i Roberta Gawlińskich.

 

Łatwiej jest współpracować z Anią, czy z Robertem Gawlińskim?

Hubert Gasiul: Tam występuję trochę na innych zasadach. Jestem w zespole i mam wszystko podetknięte pod nos. Z Anią jest tak, że oprócz tego, że z nią gram, również opiekuję się jej interesami. Więc mam trochę więcej pracy.

 

Jak poderwałeś Anię?

Hubert Gasilul: Poderwałem ją na obrażonego. Ona mówiła: „zostańmy przyjaciółmi. Jesteś takim troszkę moim bratem”. Mnie to strasznie frustrowało. Próbowałem ją obrażać, aż w końcu eksperymentalnie ją gdzieś zaprosiłem i się zgodziła. Stawałem na głowie, żeby mi się udało i faktycznie udało mi się.

 

A jaka jest twoja wersja Aniu?

Ania Rusowicz: Jest w tym dużo prawdy. Na początku sobie tak myślałam: „Fajny chłopak. Trochę mnie denerwował. Myśmy się strasznie kłócili. I nagle dostaje sms: „Czy pójdziesz ze mną do kina?” Więc mu odpisałam: „Chyba ci się coś pomyliło. To nie do mnie ten sms”. On na to: „Nie no, właśnie do ciebie”. Wtedy sobie pomyślałam, że może chce jakoś załagodzić te konflikty. Byłam tym bardzo zaskoczona a kocham być pozytywnie zaskakiwana. To jest fajne, kiedy facet zaskakuje kobietę. pomyślałam sobie: ale sobie to sprytnie wymyślił. No i to mnie ujęło. Naobrażać kobietę, nawtykać jej a potem powiedzieć, że się ją kocha. Lubię tę huśtawkę, bo nigdy nie wiem jaki jest do końca i ta niepewność kręci. A jak buja to jest dobrze.