Do napisania tej książki Marek Tomalik przygotowywał się prawie dwadzieścia pięć lat. Miała być pierwszą jego opowieścią o dalekim lądzie, ale wcześniej ukazała się „Australia. Gdzie kwiaty rodzą się z ognia” a „Lady Australia" musiała poczekać.
Autor mówi o niej „fantasmagoryczna”. To bardzo osobista opowieść o jego największej miłości. I nie jest to zwykła książka podróżnicza, chociaż oczywiście historii z drogi, spotkań z ludźmi, egzotycznych krajobrazów jest tu też wiele. Marek Tomalik opowiada o Australii odwołując się często do mitów aborygeńskich, a jak sam pisze „Aborygeni zawieszeni są w dwóch równoległych formach czasu, w dwóch strumieniach świadomości”. Każdy rozdział nosi tytuł polski i zaczerpnięty z któregoś z języków z Australii, więc jest tu i Pana czyli Ziemia i Garrayura czyli Niebo i Jungku czyli Ogień. Stronom rozpoczynającym poszczególne opowieści towarzyszą fascynujące aborygeńskie mozaiki wzorowane na rysunkach naskalnych. Książka ma podtytuł: „Obraz, słowo, dźwięk. Iluminacja”. Bo opowieść Marka Tomalika, to nie tylko słowo. Swoją fascynację przekazuje nam również obrazem dzięki zachwycającym fotografiom, najpiękniejsze są chyba w rozdziale Kwatye czyli Woda, chociaż w książce dominuje kolor sepii i czerwieni. Jest też propozycja muzyczna, Marek Tomalik podpowiada utwory, których można słuchać wchodząc na jego autorską stronę.
Dziwna, tak on sam mówi, książka. Dziwna tak, ale też wciągająca, nie dająca spokoju, zastanawiająca. I po jej lekturze rozumiemy, dlaczego Marek Tomalik jest uzależniony od swojej Lady Australii.
Barbara Gawryluk
Marek Tomalik, Lady Australia, Bezdroża, Kraków 2013