Bracia Taviani nie kończyli szkół filmowych (Paolo studiował prawo, Vittorio – historię sztuki), kinem zainteresowali się – jak często przypominają – po obejrzeniu „Paisy” (1946) Roberto Rosselliniego. Zanim zadebiutowali jako reżyserzy, założyli klub filmowy, pisali o kinie, współpracowali przy realizacjach krótkometrażówek – podobnie jak twórcy francuskiej Nowej Fali: Jean-Luc Godard, Claude Chabrol, François Truffaut. W swej twórczości często posługują się kulturowymi kliszami i cytatami z historii kina. Filmy kręcą już pół wieku, zarówno fabuły, jak i dokumenty. W 1977 roku za przejmujący dramat „We władzy ojca” dostali canneńską Złotą Palmę, a pięć lat później ich „Noc świętego Wawrzyńca” dostała także w Cannes – Wielką Nagrodę Jury. W 1986 roku przyznano im specjalny laur za całokształt twórczości na festiwalu weneckim. Nie spoczęli jednak na laurach. Ich najnowszy film „Cezar musi umrzeć” uhonorowano na ubiegłorocznym festiwalu berlińskim nagrodą najwyższą – Złotym Niedźwiedziem.

W filmie „Cezar musi umrzeć” zachowują Taviani klasyczną zasadę trzech jedności – miejsca, czasu, akcji. Oto grupa więźniów odsiadujących długie wyroki w zakładzie karnym o zaostrzonym rygorze uczestniczy w warsztatach teatralnych, których finałem staje się wystawienie sztuki Williama Szekspira „Juliusz Cezar”, a więc opowieści o spisku przeciwko rzymskiemu dyktatorowi, jego zabójstwie i następstwach tych wydarzeń. To jednocześnie uniwersalna i ponadczasowa opowieść o honorze, przyjaźni, lojalności, pragnieniu władzy, zbrodni i wolności. Z uwagi na remont więziennej sceny próby odbywają się we wszelkich możliwych miejscach – na wąskich więziennych korytarzach, w celach, na dziedzińcu, spacerniaku, co dodaje artystycznemu przedsięwzięciu dodatkowych walorów, zarówno w formie – czyniąc ją coraz bardziej awangardową, jak i w treści – zbliżając wypowiadane kwestie coraz bardziej do bieżącego życia. Piękną, a zarazem przejmującą codą opowieści Tavianich jest zdanie wypowiedziane po powrocie do celi po zakończonym spektaklu przez odtwórcę jednej z głównych ról: „Teraz, kiedy zrozumiałem, co to jest sztuka, ta cela stała się dla mnie prawdziwym więzieniem”.

W filmie Tavianich nie grają aktorzy, a autentyczni więźniowie odsiadujący wysokie kary w rzymskim więzieniu Rebibbia. Warsztaty prowadzi, na co dzień pracujący z osadzonymi, reżyser teatralny Fabio Cavalle. „Staraliśmy się skontrastować mroczność ich obecnego życia z poetycką siłą uczuć, takich jak przyjaźń i zdrada, morderstwo, udręka trudnych wyborów, cena władzy i prawdy, zawartych w sztuce Szekspira. Sięganie tak głęboko w dzieło, jak to, oznacza również patrzenie w głąb siebie, zwłaszcza kiedy się wie, że w końcu trzeba zejść ze sceny i wrócić do swojej celi” – mówią twórcy filmu.

Kiedy oglądałem film Tavianich, przypomniała mi się zabawna sytuacja sprzed kilkunastu lat. Podczas prac komisji selekcyjnej Krakowskiego Festiwalu Filmowego, w której miałem przyjemność uczestniczyć, pokazano nam trzy dokumenty-reportaże na ten sam temat. Wszystkie opowiadały o spektaklu teatralnym (o ile sobie przypominam, to chyba także było coś z Szekspira), przygotowanym przez więźniów jednego z polskich zakładów karnych. Ta sama sztuka, to samo więzienie, ci sami osadzeni w rolach głównych. „Przecież oni nie mają czasu siedzieć” – skwitował ten nurt teatralno-więzienny w naszym dokumencie Maciej Szumowski, znakomity dziennikarz, a także wnikliwy dokumentalista.
(Jerzy Armata)