Jeden ze słuchaczy Radia Kraków ma podejrzenia, że właśnie taki wąż zaatakował ostatnio jego psa w jednym z krakowskich parków. Większość krakowian jednak nigdy żmii w mieście nie widziała. 

"Chodzę codziennie parkiem i nigdy węża nie spotkałam. Może uciekł jakiemuś hodowcy?" - zastanawia się jednak z mieszkanek. 

Podobnego zdania jest Paulina Boba z Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. "Nie spotkaliśmy się z tym nigdy. Żmije lubią czyste środowisko i ciszę. Zaskrońca można spotkać, owszem. Ale o żmijach nie słyszeliśmy" - mówi Radiu Kraków Paulina Boba. 

A jednak na oddział toksykologiczny Szpitala Uniwersyteckiego trafiły 2 osoby ukąszone przez żmije. Rocznie to nawet kilkunastu pacjentów. 

"Nie miałem informacji, by w Krakowie były żmije, natomiast można je spotkać w okolicach Myślenic nad Rabą" - mówi doktor Piotr Hydzik - kierownik Kliniki Toksykologii, która przypomina również o zachowaniu podstawowych zasad bezpieczeństwa. 

Jeśli zdarzy się, że żmija nas ukąsi, przede wszystkim nie powinniśmy wpadać w panikę. "Zwykle ślad po ukąszeniu to dwa małe punkty na skórze oddalone od siebie w odległości 5 do 10 mm. Gdy wąż wprowadza jad w skórę, towarzyszy temu silna reakcja bólowa i może dojść do obrzęku. Jeżeli do 12 godzin obrzęk nie postępuje, to żmija ukąsiła nas "sucho", czyli bez jadu" - tłumaczy dr Hydzik. 

Jak radzi kierownik Kliniki Toksykologii, miejsce ukąszenia warto na początku doraźnie odkazić. "Nie należy wyciskać jadu. Ewentualnie ranę przemyć wodą z mydłem. Okładamy ją opatrunkiem nasączonym wodą. Nie wolno stosować opasek uciskowych, bo mogą pogorszyć sprawę" - mówi dr Hydzik. 

Po takiej pierwszej pomocy należy udać się do najbliższego oddziału ratunkowego. Tam lekarz oceni, czy potrzebna jest surowica, gdyż nie zawsze się ją podaje. Na SOR-ach jest, w aptekach krakowskich raczej jej nie znajdziemy, ale lekarze i Okręgowa Izba Aptekarska uspokajają, że hurtownie mogą surowicę sprowadzić bardzo szybko. Czasem ukąszenie przez żmiję może się dla nas skończyć pobytem w szpitalu.

 

(Aleksandra Ratusznik/ew)

Obserwuj autorkę na Twitterze: