Kobieta przed sądem przekonywała, że wyjechała tam razem ze swoim znajomym, ponieważ nie mogła sobie poradzić w opiece nad ojcem. Na miejscu miała jednak też szukać pracy. Prokuratura początkowo postawiła jej zarzut porzucenia ojca, ale później zmieniła zadanie i przed sądem oskarżyła kobietę o tak zwane "zabójstwo z zamiarem ewentualnym".

"Wyjeżdżając i znając sytuację zdrowotną ojca, oskarżona godziła się na to, że może dojść do jego śmierci. Sama wyjaśniła, że nigdy wcześniej nie zdarzyło jej się zostawiać ojca na tak długo. Oskarżona sprowadziła zagrożenie, a jego skutki były katastrofalne dla pokrzywdzonego" - wyjaśniał przed sądem prokurator Tomasz Gurdak.

Kobieta przed sądem odmówiła składania zeznań. Dlatego odczytano jej zeznania z przesłuchania jeszcze z czasu, kiedy była podejrzana o porzucenie ojca. Podkreślała wtedy, że nie mogła sobie już poradzić z opieką nad ojcem, który momentami był nawet agresywny. Wyjaśniała, że kilka razy wzywała pogotowie do ojca po to, żeby umieścić go w szpitalu. Zazwyczaj to się jednak nie udawało, bo lekarze stwierdzali, że nie ma takiej potrzeby. Kobieta 10 lutego 2014 złożyła także wniosek o umieszczenie ojca w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym w Bochni, ale powiedziano jej wtedy, że "coś w tej sprawie będzie wiadomo dopiero w czerwcu".

Elżbieta J. podczas zeznań wyjaśniała, że wyjechała do Sopotu 1 marca za pracą dla swojego znajomego, z którym mieszkała. Kobieta podkreślała, że wyjeżdżając z domu umyła, ostrzygła i ogoliła ojca. Zostawiła mu też jedzenie w tym m.in. 5 litrów mleka, 7 jogurtów, 4 pasztety, które można było ręcznie otworzyć, babkę cytrynową, około 20 pierogów ruskich oraz z mięsem, dwa bochenki chleba, pół kilo ścinków z wędliny i czekoladę. Jak zeznała, było tam: "wszystko to, co lubił jeść, ja zresztą też to jadłam".

Po powrocie, 16 marca, znalazła ojca martwego. Elżbieta J. podkreślała, że ojciec zjadł część produktów, które mu zostawiła. Oskarżona dodała, że wyjeżdżając do Sopotu, nie miała kogo poprosić o pomoc w opiece nad ojcem - z bratem jest skonfliktowana.

"Wyjeżdżając do Sopotu w ogóle nie myślałam o tym, że ojcu może się coś stać. Ja ratowałam siebie. Miałam nieprzespane noce, bo ojciec tłukł się po ścianach". Elżbieta J. w zeznaniach wyjaśniała, że wyjeżdżając z Bochni z góry założyła, że wróci do ojca, ale także po to, żeby dzień później pójść do lekarza w sprawie własnego zwolnienia lekarskiego.

We wtorek 23 grudnia przed sądem potwierdziła te zeznania, podkreśliła jednak, że opuszczając mieszkanie, nie miała wcześniej kupionego biletu powrotnego.

Z kolei prokurator Tomasz Gurdak podczas odczytywania aktu oskarżenia przekonywał, że kobieta z góry zaplanowała swój wyjazd tak, żeby wrócić dzień przed wizytą u lekarza psychiatry w sprawie przedłużenia swojego zwolnienia lekarskiego. Prokurator dodawał, że podczas pobytu w Sopocie z Elżbietą J. prawdopodobnie kontaktowała się córka. Kobieta miała jej odpowiedzieć, że niedołężny mężczyzna pozostawiony w domu ma wszystko, co mu potrzeba do życia.

Mieszkanka Bochni jest także oskarżona o wyłudzenie zasiłku z MOPSu, przed którym zataiła, że gdzieś pracuje. Nie przyznaje się do winy. A za pozostawienie schorowanego ojca bez opieki grozi jej dożywocie.

 

Przypominamy: Bochnia: zostawiła ojca bez opieki. Grozi jej nawet dożywocie

 

(Bartłomiej Maziarz/ko/ew)